czwartek, 16 grudnia 2010

kim jest autor tych słów?

Kiedy przyszedł rok 1970 i powszechne stały się operacje na otwartym sercu, ja wciąż nie miałem do niego dostępu. Dostępu do swego serca, by zrozumieć co w nim siedziało. To tak, jakbym nosił wewnątrz kulę naszpikowaną kolcami, i przy każdym ruchu ukłucie, jakby coś przypominało sobie. Choć całe życie szukałem odpowiedzi, to ten rok 70ty był przełomowy.
Pracując w szpitalu jako psycholog miałem do czynienia z wieloma naukowcami. Wokół mnie byli psychiatrzy, patolodzy, chirurdzy. Czytałem każdą nową pozycję, która wychodziła w medycynie. Nie tylko w mojej specjalizacji, ale czytałem wszystko. Ortopedię, przeszczepy organów wewnętrznych. Interesowałem się tym od 1933 roku. To był ważny rok, może dlatego pamiętam tę datę.

piątek, 3 grudnia 2010

zapach tęsknoty

„Zafałszować zapach tęsknoty”.
Max tak opisywał jej obraz. Każdy chyba tęskni za takim uczuciem… by choć raz, ktoś tak za nami tęsknił. U Maxa, nie był to psychodeliczny wytwór jego wyobraźni, ani naszpikowany tęsknotą, „zbutwiały ślad umysłu”, który toczył śmiertelną chorobę, którą utożsamiał z życiem. Max kochał Malwę. Kochał ją tam, na skraju życia i kochał ją tutaj, kiedy przywieźli jej duszę. Dużo myślę o miłości… otwieram mój słownik i szukam…

piątek, 19 listopada 2010

czwartek, 4 listopada 2010

jasność

Wyrazy i jasności.
Pan Piotr, o ile się nie mylę z Wrocławia, zwrócił mi uwagę zapytaniem, czy jestem pewien, że wpisy na moim blogu, są czytelne dla wszystkich. Otóż sprawa ma się tak, że zakładając ten blog jasno napisałem, że będę starał się dopisywać i uzupełniać to, co zawiera już „Woodward”. Wiem i mam świadomość, że nowe wątki są trudne, gęstwina nazwisk i zdarzeń lub niecodzienne zależności, wynikające z wielopoziomowości (choćby czasowej) pozostałych dwóch części.
Piszę tu rzadko, bo nie chcę ani sztucznie tego podgrzewać, ani komplikować jeszcze bardziej tej historii, poprzez krótkie wtręty o tym, czy o tamtym nowym.
Dlatego wyjaśniam ostatni wpis:
Historia księgi Holdorium, którą doskonale znamy z „Woodward’a” zaczyna się w 1814 roku. To tam dotarła ona za pośrednictwem, powracającego z Indii, brytyjskiego generała Wesley’a. Moja historia biegnie jednak trochę dalej, bo do holenderskiego więzienia w Vierhuizen (gdzie ów ladunek ostatecznie dociera). Podawałem obszerne cytaty w poprzednich wpisach.
Tam jednak księga zostaje dopuszczona… wyciągnięta na światło dzienne przez niejakiego Dicka van Soest’a, który całkowicie nieświadomie doprowadza do tego, że trafia ona w ręce naczelnika tegoż więzienia: Waxa Commandera. To jest dla mnie (dla mnie!) absolutny początek tej wielkiej historii.
Pisać proszę do mnie tylko na: jacek.roczniak@gmail.com

środa, 8 września 2010

bardzo dziękuję za pomoc przyjaciołom w Holandii

Veel dank ben ik verschuldigd aan mevrouw Simone van der Giezen uit Nederland voor de hulp die ik van haar ontvangen heb. jacek roczniak

czwartek, 5 sierpnia 2010

wiem, skąd się wziął pomysł na szkicowanie.. wiem



Najpierw zaczęlo się o szkicu twarzy. Później byly już cale obrazy:

"Ferro Voo Geo" rozdział 4, fragment

Do wieczora Lisa siedziała z Bobem na tyłach szpitala. Opowiadała mu o całym zdarzeniu, jak wszyscy się bali i pochowali się po kątach. Kiedy niosła mu kolację, ordynator kiwnął na nią i powiedział ze swym uśmiechem:
- Bądźcie gotowi za dwie godziny Liso.
Kiwnęła na zgodę i wróciła do swego pacjenta.
Przyprowadziła go jak kazał ordynator. Weszli do środka gabinetu. Na oknie paliła się jedna lampa, i na dwóch ścianach po dwie. Było widno. Gestem ręki wskazał chłopcu kantorek, a kiedy wszedł, zamknął za nim drzwi.
- Nim zaczniemy muszę pani coś powiedzieć – ordynator trzymał w ręku list – Dostałem odpowiedź w sprawie nazwisk.
Masterson usiadła na tapczanie do badania. Obok stanęła Lisa. Wpatrywały się w twarz Beuer’a, który czytał z kartki:
- W odpowiedzi na pana zapytanie, informuję, że sprawdziłem obydwa nazwiska wymienione przez pana w liście. Nazwisko Stone w ogóle nie występuje i nie posiadam żadnych danych. Podkreślam, że korzystam tylko ze zbiorów i spisu regimentów stacjonujących w Anglii.
Natomiast nazwisko drugie, Wesley występuje i jest powszechnie znane. Było powszechnie znane już na początku dziewiętnastego wieku. Wesley to znany dowódca, wsławiony jako półkownik w walkach na indyjskich koloniach. Powrócił jako generał do Anglii w chwale. Walczył z Napoleonem, ostatecznie pokonując go w 1815 roku.
Miejsce, które pan wymienia nie jest mi znane i nie znalazłem takowego w spisach dotyczących terenów holenderskich, tak jak pan to sugerował.
- …. Z poważaniem i tak dalej – dokończył Beuer – Wiecie co to oznacza?
Lisa przecząco pokiwała głową.
- Oznacza to tyle, że miejsce które opisywał Nowy podczas pierwszej hipnozy jest trudne do zlokalizowania – Cecylia podniosła się i stanęła plecami do okna.
- A co z tym Wesley’em? – spytał Beuer, zerkając co jakiś czas w stronę kantorka – Żył w czasach, o których mówi Bob.
- To żaden dowód – powiedziała spokojnie – Skoro ktoś taki był, to nie można o nim usłyszeć, czy przeczytać? – i zerkając z pobłażaniem na Beuer’a dodała - Dajmy spokój. Nic tu nie mamy… - i jakby przypominając sobie o Lisie dodała – Nic tu nie wskazuje.
- Nie dziwi cię, że kilkunasto letni chłopak pamięta kogoś z tamtych czasów? – ordynator najpierw popatrz w stronę okna, a później skończył swe spojrzenie na dziewczynie.
- Josef… panie Beuer – Masterson była bezlitosna – Dajmy spokój. Zbadajmy pacjenta. Po dwóch miesiącach zaczął chodzić…
- A nawet jakieś cyrkowe figury wyprawiać – wtrącił.
- Zbadajmy go, bo jak przyjmowałam, dawałam mu dobę życia. A teraz – uśmiechnęła się – Jest czynny za dnia.
Lisa spojrzała na nią szybko, ale siostra nie odrywała wzroku od ordynatora.
- Chcę byś pomogła mi podczas tego zabiegu – powiedział patrząc na Lisę. Dziewczyna od razu spojrzała na siostrę Cecylię.
- Nie sądzę by to był… - nie dokończyła, bo Beuer przerwał jej, gromiąc wzrokiem.
- Nie czas. Teraz nie czas – huknął pięścią w szybę. Lisa poderwała się i wyłupiastymi oczami patrzyła na odmienionego lekarza.
Masterson wyprostowała się. wciągała długo nosem powietrze, po czym podeszła do drzwi kantorka. Położyła rękę na klamce i odwróciła się do ordynatora.
- Tak. Wpuść go.
Wszedł lekko kuśtykając. Przygarbiony i z niechęcią na twarzy. Nie patrzył na nikogo tylko wodził oczami po posadzce. Usiadł na kozetce i przechylił się do pozycji leżącej. Śledził sufit i wiszący nad nim wiatrak, z trzema wielkimi łopatami.
Beuer, zaskoczony tym co widzi, pytająco łupał to na Lisę to na siostrę Cecylię. Stanął przy jego głowie i próbował spojrzeć mu w oczy.
- Może powinniśmy zaczekać – odwrócił się do Masterson i lekko kręcił głową – Mam wrażenie, że coś jest nie tak z nim.
- Czekać możemy, tylko na co? Jeśli mamy przywrócić mu mowę, tu w jaźni, to musimy dotrzeć do sedna – odwróciła się i przygotowywała papiery i ołówki. Podeszła do Lisy i podała jej jedną – Rysuj jego twarz jak zobaczysz coś niezwykłego. Po prostu… kiedyś rysowałaś… dasz radę?
Dziewczyna dygnęła na potwierdzenie i oddaliła się w kąt.
- Jutro powinien być u nas nasz mistrz. Może powinniśmy zaczekać? – Beuer pytał sam siebie, przyglądając się notatkom z poprzedniej sesji – No dobrze – powiedział w końcu – Zaczynajmy. W końcu o czym będziemy prawić? Za mało mamy tych informacji.
Usiadła za jego głową na niskim stołku i modulując głos zaczął:
- Czy słyszysz mnie dobrze chłopcze?
Bob mrugnął oczami i podniósł prawą dłoń.
- Jest uchylone okno, przez które słyszysz szum drzew. Lekki wiatr niesie drobne liście. Słyszysz mój głos i twoje powieki zaczynają być ciężkie. Coraz bardziej ci doskwierają i w końcu zamykasz oczy.
Bob posłusznie wykonywał polecenia. Po minucie jego dłonie, rozluźnione całkowicie legły na tapczanie. Ordynator poruszał rękami nad jego oczami, jakby chciał sprawdzić czy nie widzi.
- Słyszysz mnie chłopcze? – odezwał się nagle niskim głosem.
- Słyszę – spokojnie odparł Bob.
- Czy pamiętasz wczorajsze spotkanie z czarnym koniem? – Beuer jeszcze obniżył głos.
Chłopak drgnął i uniósł rękę, zaciskając ją w pięść. Lisa podniosła głowę i niespokojnie patrzyła na Beuera.
- Czy pamiętasz wczorajszy dzień? – ponowił ordynator, bacznie obserwując chłopaka, który zaczął zaciskać drugą pięść.
- Pamiętam – odparł.
- Gdzie nauczyłeś się tak jeździć konno – lekarz rozluźnił się.
- Nie jeżdżę konno. Nigdy nie siedziałem na koniu – chłopak mówił niespokojnie. Ostatni wyrazy urwał.
- To co pamiętasz ze wczoraj to właśnie koń. Uratowałeś sporo ludzi.
- Nie uratowałem jej. Nie dałem rady – Bobem wstrząsnęło.
- Przecież jeździsz na rumaku bardzo dobrze… dałeś sobie radę. Musiałeś gdzieś się nauczyć. Czy to było w domu. Nauczył cię ojciec. Przypomnij sobie. Nalegam – zaostrzył głos.
- To nie rumaki tylko Voobany. Parszywe Voobany. Nigdy ich nie dosiądziesz póki nie przytwierdzisz swego kręgosłupa do ich tarczy grzbietowej. Wtedy łączą się. możesz tylko zmienić jego kierunek. Do walki się nie nadają, bo są parszywe. Gnane ogniem.
Lisie wypadły kartki uderzając w stojącą na podłodze lampę. Masterson nie zwróciła jej uwagi, bo zapisywała pośpiesznie kolejne strony.
Bob wyprostował ręce, nogi i odchylając głowę do tyłu otworzył na szeroko usta. Beuer wstał i cofnął się krok do drzwi.
- Gdzie teraz jesteś? – spytał znów modulując głos.
Chłopak milczał. Przykryte powiekami oczy drgały w zawrotnym tempie. Lekarz ponowił pytanie, ale nie otrzymując odpowiedzi przeszedł do stóp chłopca. Dając znaki Masterson, wskazywał wyprostowanym palcem na jego mięśnie, wyprężone stopy i sztywne ramię i przedramię. Potem spojrzał na Lisę i w geście nakazał rysowanie twarzy. Dziewczyna wstała przestraszona i kucając przy wejściowych drzwiach, wpatrując się w Boba szkicowała, szybkimi ruchami prowadząc ołówek.
- Gdzie teraz jesteś – ponowił ordynator, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Zapisał coś na swej kartce i spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zapisał godzinę i obniżając głos spytał:
- Czy te Voobany to odmiana koni?
Bobem wstrząsnął wewnętrzny nerw. Skoczył na kozetce podnosząc się cały. I Lisa i Masterson podskoczyły przestraszone. Beuer uspokoił je ręką i nie odrywał wzroku od chłopca.
- Czy te Voobany to konie?
- Voobany to koń z głową psa – Bob nagle rozluźnił się i jego ciało wolno opadło na tapczan.
- Opisz je.
- Są wyższe niż konie pociągowe. Mają zamiast kopyt, wielkie psie łapy. Z tyłu zamiast włosia, mają sztywny jak gumowy pręt: ogon.
- A głowa. Koński łeb.
- To nie koński łeb tylko psia głowa. Wielka wilcza szczęka i obracające się na wszystkie strony uszy.
- Obracające uszy?
- By słyszeć nadjeżdżające Mongory. Mongory Drwali Losu.
Masterson szorowała ołówkiem po kolejnych kartkach. Lisa szkicowała dłonie i resztę ciała Boba. Ordynator stał nieruchomo wyglądając przez okno. Z ciemnej nocy dochodziło tylko światło latarni.
- Gdybym chciał przyjść do ciebie i to zobaczyć. Jak długo bym musiał jechać.
- Chryste – wrzasnęła Lisa i odskoczyła, uderzając plecami w drzwi – On otworzył oczy.
Beuer uciszył ją, energicznym gestem i podszedł do głowy chłopaka. Nie poruszał gałką oczną. Jego przewrócone źrenice stały nieruchomo.
- Spokojnie. Tak się zdarza – dał jej znak by wróciła na miejsce. Odczekał chwilę. Przeczytał kilka zdań, patrząc przez ramię Cecylii.
- Słyszysz mnie?
- Słyszę dobrze – odparł Bob przymykając powieki.
- Gdybym chciał przyjść do ciebie i zobaczyć to co się tam dzieje, gdzie musiałbym dotrzeć.
Bob milczał. Jego oczy znów otworzyły się, powodując u Lisy nerwowość. Masterson wskazała palcem na pięści chłopaka, które znów się zacisnęły.
- Bob. Słyszysz mnie?
- Nie nazywam się Bob – nie domknął powiek, tylko niespokojnym głosem cedził każde słowo.
- Chłopcze. Gdzie mam przyjść?
- Stąd nie widać twierdzy Laufra – odparł chłopak i zaczął drgać. Rzucił się kilka razy i upadł na podłogę.
Zerwali się wszyscy.
Siostra Masterson sięgnęła ze stołu kawałek patyka, który owinięty był bandażem. Wsadziła mu do ust. Beuer nakrył go kocem i tamował niesamowicie mocne kopnięcia, które chłopak wykonywał we wszystkich kierunkach. Kiedy atak wzmógł się, Masterson usiadła kolanami na ramionach chłopca i gestem kazała ordynatorowi odstąpić. Bob trzepał się i rzucał ponad pięć minut. Kiedy się uspokoił, podłożyli mu pod głowę poduszkę, okryli i zostawili tylko jedną świecącą lampę. Wyszli, zamykając drzwi na klucz.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

dlaczego nic nie powiedział...?


Wiele przywiozłem informacji. Bardzo wiele. Wątki Pash’a, dalej informacje odnośnie asystentek doktora Snake’a… pani Yovi Peruzzi i w końcu nowe wiadomości o tym, od kogo Pash miał informacje o Dziennikach swego ojca i przede wszystkim o procedurach. Choć to wszystko jest mega skomplikowane i powikłane, to obecnie zamiast pisać drugi tom, skupiam się na tym, co mogę pominąć bez straty dla części fabularnej. Najważniejszy jest dla mnie motyw, dlaczego Max Woodward tam wrócił. Dlaczego zrobił to drugi raz. To jest najważniejsze, bo determinuje (a raczej determinowało) jego działania, które poprzedziły drugi skok. Po drugie, te wszystkie działania, które wykonał Max związane są ściśle z Andrew Pash’em oraz doktorem Snake’iem oraz prawdziwą matką Maxa. Gąszcz wątków jednak układa się w logiczną, (czy coraz bardziej logiczną) całość. I nad tym wszystkim rozgrywa się w drugim tomie przestrzeń tych, których Max tu zostawił: Cornela i Tony’ego. Dlaczego im tak bardzo zależy, by nikt nie dowiedział się o tym, co robił z nimi Banary, ale także (czego ostatnio się dowiedziałem) tego co im robił doktor Thomas Snake po wybudzeniu. Już w pierwszym tomie, czyli w „Woodward” wiedziałem, że Snake był przy wybudzeniach. Próbował wybudzić dzieci. Był na pewno przy wybudzeniu Cummings’a i Shepard’a. Jakże naiwny byłem wtedy myśląc, że dzieci wybudzone ze śpiączki tak po prostu mu opowiadały o Krainie. Nic bardziej mylnego. Snake stosował to, co robił ten zwyrodnialec Banary. Jestem tego już całkowicie pewien. Badał tak samo ich podatność, na polecenia werbalne i niewerbalne. Na utrzymywaniu danej osoby w pewnych wizualizacjach, fiksacjach wzroku, reakcji na polecenia. By w końcu dotrzeć do poziomu relaksacji. Czy to czegoś nie przypomina?
I do tego dziwne asystentki, które szkicują i szkicują, jakby bezpowrotnie chciały uchwycić ten jedyny raz, kiedy wysłuchiwały godzinnych „zeznań” dzieci… czy te dzieci były na pewno już wybudzone?

Kolejna sprawa motywu Maxa to oczywiście Malwa. Matka Malwy (Mude Corri) wyraziła zgodę na publikację zapisków, które sama prowadziła oraz tych, które cytował jej Max Woodward. Historia tych fragmentów jest dosyć dziwna. Przypomnę, że Mude Corri urodziła się 16 października 1969 roku. Jej ojciec był anglikiem, ale nazwisko Mude (w powieści występuje jako Malwa) pozostało po matce, włoszce – Corri. Wiele wskazuje na to, że Mude Corri była wnuczką pani Adrienne Corri, aktorki urodzonej w 1930 roku, ale nie znalazłem potwierdzenia na ten temat (a ze względu na kolejny możliwy wątek, tych informacji nie będę już sprawdzał).
Malwa zapadła w śpiączkę około 1982 lub 1983 roku. Nie odzyskała przytomności przez siedem lat. Jak wiemy już na pewno, Cornel Cummings (w powieści jako Koleś) odwiedził po swym wybudzeniu panią Corri tylko raz. To wtedy dowiedział się, że spisywała ona to, co rzekomo przesyłała jej córka. Przesyłała wyłącznie w formie odczuć. (nie ma tutaj żadnego kontaktu metafizycznego). Jak dowiedziałem się już dosyć dawno, Koleś natrafił u niej w domu na te pamiętniki, czy raczej zapiski. Pani Corri opisywała raczej swoje przeżycia, więc ciężko mi traktować ten materiał jako coś, co było pochodzenia samej Malwy.
Drugą sprawą (a właściwie źródłem) są przekazy, do których dotarł sam Max. I tutaj mam dwie możliwości oceny. Po pierwsze, kiedy Max powrócił do Miasta, odnalazł z tyłu na obrazach, które malowała Malwa w jej domu, (w Brzozowym Lasku) – więc odnalazł tam jej różne zapiski, w formie krótkich wersowanych strof. Max jednak nie wiedział o tym, do momentu aż Romek nie pokazał mu tego w Krainie. Brzmi chaotycznie, ale wszystko wskazuje, że tak właśnie było. Max widział te obrazy i te napisy, ale w ogóle nie przywiązał do nich wagi. Być może jest prawdą to co napisał Cummings, że Max był tak tym przejęty i wstrząśnięty, że w ogóle go to nie interesowało. Choć dla mnie brzmi to mało wiarygodnie, to jednak muszę to dopuścić. Jednak dalej, kiedy Max i Romek opuścili Miasto i trafili do Krainy, przed wejściem do Przedmieść, Romek który cały czas nosił i nie odstępował pewnego pakunku, pokazuje Maxowi te właśnie płótna. (Romek powycinał je z ram i zabrał ze sobą).
I dochodząc do sedna. Kiedy Max zdecydował się zostać, spotkał się na końcu Głębokiego Lasu z Celibrem. Celiber miał resztę informacji o Malwie. Wiem już skąd je miał, ale przekazanie tego tutaj, w takiej faktograficznej formie, nawet dla mnie jest bardzo trudne.
Pisać do mnie proszę: jacek.roczniak@gmail.com

poniedziałek, 21 czerwca 2010

zaginiony... drewniany oryginał...


Wiem gdzie jest. Figurka Bobera Banarego. Niestety to już drugi raz, w którym okazuje się, że nie mamy pewności co do oryginału. Ale jest. Nikogo nie dziwi, że to wciąż wędruje pomiędzy Holandią a Niemcami. (sprawa farmy des Pound’a wraca ) Nie wiem, czy to na pewno ta sama kopia. Kopia drewnianego oryginału, który w 1985 (a może nawet tuż przed samym zdarzeniem – w maju 1986) roku wykonał Bober Banary.
Losy figurek, które wykonywali wszyscy tzw. Terrusi, są nadal dla mnie nie do końca jasne. Na pewno oryginały były rzeźbione w drewnie. Ten dziwny rytuał, który min. Banary nad nimi wykonywał procedury, został także potwierdzony w dwóch źródłach: Dzienniki Bobera oraz w Zeznaniach Andrew Pash’a. Ale odkąd jako trzecie źródło pokazały się Mity Drwali Losu pana Robinsona, od tego momentu wszyscy wiemy o wiele więcej o samym trybie rzeźbienia i powoływania figurki. Po samym już przeniesieniu figurki były ukrywane. Tak samo postępował Bober Banary. Po jakimś czasie pojawiały się duplikaty wykonane w kamieniu. Z początku wykonywane były w tzw. Kamieniu Mydlanym, (tak przynajmniej myślałem po odkryciu w Hamburgu, także na zdjęciu) ale ostatecznie ustalono, że mamy do czynienia z marmurem i innymi kamieniami.
Duplikowana figurka przeważnie trzymała wymiary drewnianego oryginału. Około 30 centymetrów, jasna barwa kamienia, bardzo duży szczegół (detal twarzy i dłoni). Zawsze przedstawiała postać nagą, ale bez widocznie rzeźbionych genitaliów. Najbardziej zastanawiające jest jednak to, że te kamienne repliki były rzeźbione także z wielką dokładnością. Na jakiej podstawie? Po pierwsze na podstawie oryginału lub na podstawie samego szkicu. Skąd więc i gdzie był dostępny drewniany oryginał lub szkic?

poniedziałek, 17 maja 2010

Jutro rusza trzecia część przesłuchań Andrew Pash’a.


Wiele osób odkrywa tę sprawę na nowo. Nie tutaj, a tam daleko. W północno zachodniej części Hammersmith. Ale wiele osób i w Polsce, coraz bardziej interesuje ta historia. Dlatego przypomnę, że Andrew Pash podaje się za syna Bobera Banarego, człowieka który posiadł pewną tajemnicę i w latach siedemdziesiątych (pierwsze ponoć w 1977) zaczął wynajmować swoją willę całym, wybranym przez siebie rodzinom. Dzieci po niedługim czasie popełniały tam samobójstwa… ale nie te, które kończyły się śmiercią. Te były inne. Wszystkie dzieci zapadały w śpiączkę. Po dziwnie krótkim śledztwie okazało się, że dzieci trafiały do tego samego szpitala… a ich oddział odwiedzał w każdy czwartek pewien starszy pan… Bober Banary.
Sprawa ujrzała światło dzienne w połowie 1985 roku, kiedy w willi wynajmowanym przez pana Kas’a Woodward’a jego syn, Max – popełnił samobójstwo. Przeżył, i oczywiście trafił na oddział pana B. jednak wtedy, kiedy Max upadl... ktoś widział… widział tego starca… i tych dwóch sklepikarzy zeznało, że Banary był tej nocy na placu… kilka metrów od miejsca, w którym spadł Max Woodward. Jednak policja dowiedziała się także, że na dachu z którego skoczył chłopiec, był ktoś jeszcze… w 25 rozdziale powieści „Woodward” napisałem kto tam był, jednak nie do końca teraz jestem pewien, czy nie był tam jeszcze ktoś. Mężczyzna, który odwiedził ich willę kilka razy wcześniej.

niedziela, 16 maja 2010



To ja nie potrafię chyba interpretować poprawnie tych wszystkich faktów. Wracam jak biały człowiek ze zdjęć znad morza… otwieram maila i widzę: plik z tłumaczeniami od Agi Stasiak… dalej mail, a w nim plik (którego długo nie mogłem otworzyć) od Mark’a (to on przypatruje się procesowi Pash’a). I mail od Niej. Mail od pani S. Kobiety, która ma listy… zapiski Mude Corri.
W mailu od pani S. jest także załącznik w formacie .rar – a tam skompresowane szkice. Szkice, które wykonywała asystentka doktora Thomas’a Snake’a. Pani Yovi Peruzzi. Nie będę teraz przypominał i przytaczał – kto jest kim w tej historii, bo naprawdę nie pora. Ja tak bardzo starałem się pomijać ten wątek w „Woodward’zie”, bo nie interesowało mnie w tej części, jak po wybudzeniu dzieci (Max a niedługo później Cummings i niedługo później Shepard) – działał pan Snake. Uważałem, co zresztą zarzucili mi także czytelnicy, że powinienem pociągnąć dalej ten wątek. Ale nadal nie uważam, by ważniejsze od historii Maxa były wydarzenia obok.
Teraz jednak, w świetle zeznań Pash’a i wizyty pani S. wszystko nabiera innego znaczenia. Po pierwsze, to Snake inaczej widzi udział inspektora Snake’a. O tym wyraźnie już mówi Pash. To samo potwierdzają… krótkie rozmowy z panią S. Mam nadzieję, że pan Thomas Snake badając dzieci po wybudzeniu… nie naruszył żadnej z procedur!
(niech nikt nie pyta proszę w mailach, co przedstawia ten szkic)

czwartek, 13 maja 2010

Andrew Pash

a jednak Pash wraca na ławę oskarżonych...

piątek, 23 kwietnia 2010

wraca... on ciągle wraca


Przechadzał się swym parkiem, przyglądając się rodzinom i ich dzieciom. Nabierał pewnosci, że to co widzi jest tylko wstępem. Po kilku miesiącach był pewny, że to co znalazł, to nie przypadek.

czwartek, 22 kwietnia 2010

tajemnicza wyspa Brijunii

patrzę najpierw w analizy tego, co pani tłumaczka Agnieszka Stasiak mi opracowała, a co dotyczy wyspy Brijunii i przebywającego tam (już prawie pewne), niejakiego Johne'ego B. Jutro podam to do publicznej wiadomosci wraz z kilkoma fotografiami. Bylem na Brijunii niedawno i wiem, co pozostało.

sobota, 10 kwietnia 2010

Prezydent Polski nie żyje

prezydent Kaczyński nie żyje... umarł tam, gdzie ponad cztery tysiące polaków 70 lat wczesniej... Lech Kaczyński nie żyje...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Woodward – chłopiec zza śpiączki.


To były stare czasy... w wiecznie obleganej przez przyjezdnych dzielnicy Hammersmith. Zamieszkiwali opustoszałe domy, pozostawione przez tych, którzy przenosili się do centrum. Niedaleko Queen’s Caroline Street był park. Tam przesiadywał po przejściu na emeryturę.

Max Woodward wynajął willę u niego. A właściwie zrobił to jego ojciec, który nieszczęśliwie odpowiedział na ogłoszenie Bobera Banarego. Nikt nie przypuszczał, że to może łączyć się ze śpiączką… Bo jakiż związek może mieć stan śpiączki, jeśli analizujemy go w oderwaniu od człowieka? Analiza samej śpiączki ma mały sens. Pamiętam dokładnie przypadek Goffreya. To pewnie już ostatni etap, kiedy analizuje się znów własny, najcięższy wątek tej opowiesci, ale to wciąż wraca. Ja wciąż o tym myślę. O połączeniu na wskroś realnego świata śpiączki i tamtego świata Krainy. Analizuję to, jak długo można działać na dziecko w śpiączce, powodując jego interakcję z zadanym światem. Czy Bober zepchnął te dzieci do świata Krainy, czy tylko podawał (czytał) ten świat słowami i zdaniami. Tego nie wiemy. Wiemy, że całymi dniami (najczęściej we czwartki) przychodził do szpitala, otwierał swoją księgę i czytał. A wcześniej, cały tydzień pisał, analizował każdy z nadesłanych przypadków i pisał.
Cytat:

„Z kieszeni płaszcza wyjął figurkę Maxa owiniętą w lawendową chustkę, pokrwawioną w kilku miejscach. Odwracając głowę, by na nią nie patrzeć, położył na środku polany. Znów sięgnął do kieszeni, ale zatrzymał się w pół ruchu. – Cholera, zapomniałem! – zawołał cicho. Wrócił do pracowni, zabrał księgę i leżącą na niej teczkę z nazwiskiem Woodward. Ponownie wkradł się do domu. Ułożył księgę na polanie. Pochylił się nad nią i dotknął czołem. Otworzył na niebieskich stronach. Ze sztywnego grzbietu wyjął pióro. Przetarł po opierzonej części, przeciągnął pod nosem, łapiąc jego zapach. Lewą ręką wsunął pióro pomiędzy obolałe palce prawicy. Jęknął. Mimo dojmującego bólu, kreślił znaki. Przymykał oczy i pióro zastygało. Otwierał szeroko i stawiał kolejny znak. Podkreślał co trzecią figurę. W piątej linii zaznaczał hieroglify, które przypominały klucze wiolinowe”. („Woodward” rozdział 5, str.131)

Jednak Bober tworząc swoją listę, która powstała na podstawie jego notatników, budował na mocnych i kompletnych materiałach. O dzieciach, które wynajmowały jego willę wiedział wszystko:

„Przyświecając sobie latarką, wspiął się po schodach na piętro i wszedł do pokoju Maxa. Po podłodze walały się tu porozrzucane plakaty i książki. Żeby dojść do biurka, musiał odgarnąć dżinsy i koszule. W świetle latarki zobaczył na ścianie plakat z napisem Comax. Ściągnął go i zwinął w rulon. Na wieży migały wskaźniki fonii. Płyta była włączona, ale muzyki nie było słychać, bo było całkowicie ściszone. Wcisnął „stop”. – Znów Comax? – powiedział do siebie, wyjmując krążek i odkładając go na biurko. Podszedł do biblioteczki. Przejechał palcem po grzbietach książek i wyciągnął ostatnią z nich: „Wielkie Koncerty. Odcinek piąty: Wyposażenie Sceniczne”. Wyciągnął z kieszeni foliową torbę i wrzucił do niej książkę i płytę.
Potknął się o leżący na podłodze gruby zeszyt, formatu A–5. Podniósł go, zajrzał do środka i aż jęknął z zachwytu. Pamiętnik Maxa. Przewracał kartki z coraz szerszym uśmiechem, wodząc nosem przy samym papierze. Każda kartka odpowiadała jednej dacie. Jedna data, jeden dzień, jedna zapisana kartka. Ostatni miesiąc był odstępstwem. Pod kolejnymi datami widniało niekiedy tylko jedno zdanie, czasami jedno słowo: „Nic”.
Wyrwał kilka stron ze znalezionego w szufladzie bloku. Rozłożył je na blacie biurka wraz z pamiętnikiem. Oświetlił latarką opartą o stos zeszytów. Zaczął przepisywać notatki Maxa, kiedy snop świateł przemknął po oknach domu. Stary wrzucił wszystko do środka wysuniętej szuflady i docisnął całym ciałem. Chwycił torbę i zszedł do salonu. Z taksówki wysiadała matka. Podtrzymując brzuch jedną ręką, drugą grzebała w torebce opartej o przedni błotnik samochodu. Banary wystrzelił do wejścia. Uchylił drzwi i wysunął się na zewnątrz”. („Woodward” rozdział 5, str. 132)

To ta sama matka, która w w drugiej częsci nie będzie mogła odpowiedzieć na pytanie: gdzie znajduje się pani syn... pani syn Max.

piątek, 2 kwietnia 2010

Te dzieci nie wiedziały co to są święta…



Dzieci z Listy Bobera nie wiedziały, co to są święta a jedyne zmartwychwstanie doświadczały na samych sobie. To jakiś czas temu opisał doktor Thomas Snake, jedyny lekarz, który badał wybudzane dzieci. Jedyny, który zdecydował się wtedy zeznawać.
Jego historia rozpoczyna się dla mnie w 1986 roku. Kiedy Bober Banary, po utracie swej księgi decyduje się na desperacki czyn – kontrolowanego samobójstwa. Najpierw przygotowuje się do niego:

„Przez park dotarł do budki telefonicznej. Odszukał w książce telefonicznej strony z nowoczesną elektroniką telekomunikacyjną. Sprawdził adres i zawrócił w stronę centrum. Sprawdzając po drodze tabliczki z nazwami ulic, dotarł w końcu do sklepu z elektroniką.
Był jedynym klientem. Sprzedawca, młody chłopak ze słuchawkami na uszach, zbliżył się i lady i spytał od niechcenia:
– Co podać?
Banary popatrzył na niego takim wzrokiem, że chłopak przestał wybijać rytm palcami na ladzie, ściągnął słuchawki i powiedział, najuprzejmiej jak umiał: – Czym mogę panu służyć?
– Szukam telefonu. Takiego najnowszego. Dla syna, to znaczy wnuczka – mówił wolno Banary. – Czy jest taki z programatorem?
– I z nagrywaniem? – upewniał się sprzedawca.
– Dokładnie, bym mógł… Bym mógł nagrać coś, zaprogramować numer telefonu i podać późniejszy czas dzwonienia.
– Tak – odparł młodzieniec. – To istny cud techniki. Tylko drogi… ale działa tak. Nagrywa pan swój głos do tej karty pamięci – wskazał cienki pasek plastiku. – Jak pan nagra, ustawia pan tylko dwie rzeczy. Pierwsza, to pod jaki numer ma zadzwonić pana telefon by przekazać nagrany tekst. I druga sprawa: trzeba podać godzinę i datę tego dzwonienia. I już koniec – dokończył.
Stary oglądał lśniący telefon. Rozpakował słuchawkę i przekręcał kabelki.
– Jest instrukcja? – spytał posępnie.
– Oczywiście. Ale to prościzna. Zapewniam, że już pan wie i nie będzie musiał niczego powtarzać.
– Biorę – zdecydował stary. Zapłacił i taksówką wrócił do domu.

Postawił urządzenie na stole i podłączył zasilanie. Potem podszedł do monitorów – na żadnym nie zaobserwował najmniejszego ruchu. Z odsłuchanego nagrania zorientował się, że Woodwardów nie będzie jeszcze w domu przez dłuższy czas. Zadowolony zatarł ręce i zabrał się do roboty. Najpierw z powrotem zamontował opuszczane schody prowadzące z pracowni do Pokoju Makiety. Zabrało mu to mniej czasu niż się spodziewał i tylko raz się skaleczył przy tej robocie. Potem rozwinął drut i przeciągnął go na dół do mieszkania. W korytarzu odsunął szafkę i wpiął końcówkę kabla w telefoniczną puszkę. Wrócił na górę. Napisał na kartce dwa zdania i wziął głęboki oddech. Wcisnął klawisz z literami REC i kiedy lampka zapaliła się na stałe, przeczytał teatralnym tonem, zmieniając głos: Pogotowie? Dzień dobry, nazywam się John Williams, chciałem zgłosić wypadek. Ten staruszek chyba nie żyje. Adres: no tak… przepraszam. Queens Caroline numer 51..
Odłożył słuchawkę rozdygotanymi rękoma. Wstał od biurka i ledwo zrobił dwa kroki. Przytrzymał się fotela, próbując opanować drżenie kończyn. Z powrotem usiadł chwycił telefon, wpisał datę i zaczął wklepywać godzinę. Nagle rozłączył kabel i odrzucił słuchawkę, jakby go oparzyła. Uchylił okienko i dłuższą chwilę wdychał świeże powietrze. Wrócił przed ekrany by sprawdzić co się dzieje w domu. Matka wróciła sama. Akurat gasiła światło w przedpokoju. Już spokojny, usiadł znowu przy biurku ze słuchawką w dłoni. Nacisnął najpierw play odtwarzając nagrany tekst. Usłyszał swój głos i zaśmiał się. Wcisnął datę i godzinę. Przy minutach zawahał się. Zerknął na zegarek. Była 22:30. wbił 23:00 i nacisnął klawisz execute. Narzucił płaszcz, włożył kapelusz z dużym rondem i poszedł do szopy”. KONIEC CYTATU.

A po tym zdarzeniu na miejsce, wraz z policją przyjeżdża początkujący lekarz, psycholog Thomas Snake. Choć policjanci drwią z niego, to jednak Snake nic sobie z tego nie robi. Przyjechał w wiadomym celu, i wtedy jeszcze nie współpracował z inspektorem North’em. Do tego wątku nigdy głębiej nie dotarłem, ale odniosłem takie wrażenie, że Snake był już wcześniej przy takich wypadkach, przy próbach samobójczych. Mało tego uważam, że North wiedział o tych badaniach, czy może węszeniu – które prowadzi Snake. Wyraźnie przecież poucza doktora (młodziutkiego doktora) by nie używał wobec matki Maxa słowa „porwanie”. To zresztą normalne, że nim wyjechali na akcję do willi, którą wynajmowali Woodward’owie, musieli rozmawiać o tym, czego chce się dowiedzieć doktor Snake. Rozdział 12 Fragment:

„Wózek z ciałem Banary’ego wyjechał po blisko godzinie od przyjazdu karetki, akurat w momencie kiedy, po przeciwnej stronie ulicy zaparkował samochód porucznika.
– Co jest? – spytał porucznik wyciągając z kieszeni policyjną odznakę.
– Samobójstwo. Wszystko naszykowane. Dokładnie tak, jak poprzednie – odparł lekarz – tyle, że tym razem to nie dziecko.
– Widzę po tempie w jakim pakujecie – policjant przerwał mu i lekko się uśmiechnął.
– Starzec. I to w taki dziwny sposób.
– Później obejrzę – porucznik kiwnął ręką lekarzowi i zawołał do jednego z podwładnych: – Mathew, sprawdź piwnicę i wszystkie pokoje. I zajrzyj do tego przyjezdnego. Jak mu tam?
– Sick czy Snake – powiedział policjant w cywilu. – Jakoś tak po żydowsku – dodał i zaśmiał się, a razem z nim pozostali.
– A już myślałem, że go upilnujemy – porucznik przez szybę karetki patrzył na podłączonego do kroplówek Banary’ego – I oczywiście śpiączka?
– Oczywiście North – dokończył lekarz i wsiadł na przednie siedzenie. Karetka odjechała bez syreny. Porucznik wrócił na ganek, gdzie stała matka, ściskając w dłoni poły szlafroka.
– Nie wiem jak to się mogło stać – powiedziała, zerkając na górę, skąd dochodził płacz dziecka. – To Fryc, mój młodszy syn. Muszę wracać. Mąż będzie dopiero jutro.
– Oczywiście, pani Woodward. Tylko proszę tam nie wchodzić. Rano przyjadą zebrać ślady – powiedział porucznik i podał jej rękę na pożegnanie.
Tuż po świcie, z samochodu, który podjechał pod willę, wysiadło dwóch mężczyzn. Porucznik, zamykając furtkę, pochylił się do wysokiego, szczupłego kolegi i szepnął zdecydowanie: – Panie Snake. Tylko niech pan nie używa przy niej słowa porwanie.
Kiedy matka wpuściła ich do środka, policjant spojrzał na Snake’a, jakby udzielając mu pozwolenia na zadanie pytania.
– Najpierw, winny jestem pewne wyjaśnienie. Długo się wahałem, czy powinienem tu przyjeżdżać… rzeczy, którymi się zajmuję… nie są w ogóle związane z policją… Czy słyszała pani coś o prekognicji? – powiedział Snake, rozpinając płaszcz i niedbale przewieszając go przez oparcie fotela.
– Jest pan lekarzem?
– Nie do końca – uśmiechnął się pod nosem. – Chyba w ogóle nie. A nawet ani trochę – próbował rozładować napięcie, ale kiedy spostrzegł, że matka wpatruje się w niego ze śmiertelną powagą, dokończył już całkiem serio: – Jestem osobą, która bada okoliczności… pewnego stanu. Innego poziomu.
– Czy mówi pan o istnieniu innego świata? – matka przerwała mu zdecydowanie.
– Coś pani o tym słyszała?
– Max. Mój syn. O mało nie wyleciał ze szkoły… za jedno z opowiadań. Ale? – spojrzała na niego i po chwili zastanowienia powiedziała: – Nie. To były tylko fantazje! To była wyobraźnia... Może nawet chora wyobraźnia, którą trzeba leczyć.
Snake, rozczarowany, przecząco pokręcił głową. Sięgnął po płaszcz i ruszając w stronę wyjścia powiedział: – Skoro tak pani sądzi, to nie będę zabierał więcej czasu. W holu zatrzymał się jednak i wyciągnął z kieszeni kartkę: – Proszę mi tylko powiedzieć, czy to mógł napisać Max? „
KONIEC CYTATU

Dlaczego dziś, w przeddzień wielkiego święta poruszam te bolące sprawy… przede wszystkim dlatego, że Snake jest współwinny temu co się działo z dziećmi. Wiem, że nigdy sam nie kontrolował samobójstw młodych, nigdy nie brał udziału w procederze Bobera, ale Snake mógł odstąpić od badania dzieci. Cały czas zeznaje, że chciał je wybudzić, twierdząc, że są tam więzione. Więzione w śpiączkach, ale moim zdaniem to półprawdy. Snake chciał je badać i gdyby sprawa nie wróciła, pewnie i Snake targnął by się na czyn, który w maju dokonał Banary.
Te dzieci tam gdzieś są. Wiemy, że są w Krainie. Znamy jej opisy, przede wszystkim dzięki Cornel’owi Cummings’owi. A te wybudzone wtedy nie śpieszyły się, by rozpoczynać nowe życie w Realu. Zatem czy można to nazwać zmartwychwstaniem?

czwartek, 1 kwietnia 2010

Chęć do innego życia tak niewiele waży, ale tak ciężko ją ukryć…




Te słowa, które jako jedne z ostatnich wypowiedział Max Woodward, jednak dziś przywołuję w kontekście poszukiwania Bobera Banarego. Zbliżające się święto nakazuje mi refleksji więcej niż wciąż poruszanie się po faktograficznym poziomie nieustających poszukiwań. Na tę chwilę odnalezienie ciała Banarego jest nadal priorytetem, ale już nie dla mnie. W przededniu zmartwychwstania ta refleksja jest mocna i nie na miejscu, ale czytam o tym, i szukam klucza by wyjaśnić przede wszystkim sobie, dlaczego Pash ukrywa ciało swego ojca. A jeśli Banary od dawna już nie żyje? W 1986 roku, w dniu swego nieudanego samobójstwa miał pewnie z siedemdziesiąt lat, a może i więcej. A jeśli w ogóle się nie wybudził ze śpiączki? I obecne święto pcha mnie myślami w rejony zabronione… tam, w jedyne miejsce gdzie daje się wytłumaczyć zmartwychwstanie.
Pash szykował na barce miejsce dla kogoś trzeciego. Nie było to miejsce ani dla siebie, ani dla swego ojca, zatem skoro tym kimś miał być trzeci, to gdzie jest Bober Banary? Kto ukrywa jego ciało?

rys jej świata...

Już nie ma Malwy. Tak ciężko mi się z tym pogodzić. Rys jej świata mogę tylko opuszkiem dotknąć jak robiła jej matka, otwartą dłonią wodząc po jej pamiętniku sprzed. Czytam korespondencję Maxa do niej i nie do końca rozumiem to, co się wtedy stało. Już nie ma Malwy. Są jej listy. Wiem o nich i czekam na nie. Czekam.

piątek, 26 marca 2010

Nieporadna matka…


tylko tak odpowiedział Pash na pytanie sędziego o relację między Elizabeth Woodward i jej synem Maxem.
Pash zeznaje w drugiej serii przesłuchań - i z tego co widzę, nie wszystko pokrywa się z tym, co wiemy o sprawie od kilku już lat. Po pierwsze, Pash nie potrafi odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy spotkał się kiedykolwiek z Maxem Woodward’em. Jego wymijające odpowiedzi balansują pomiędzy niepamięcią i nierozgarnięciem. Pokazywane fotografie, nie wracają mu pamięci. Posuwa się nawet do tego, że zaczyna reagować na pytania policji tak, jakby był niedorozwinięty. Zostaje przebadany.
Pash w testach Wechslera uzyskał wynik 70 punktów, co jest wynikiem z granicy upośledzenia. Dwa odchylenia standardowe od normy 100. I kto w to uwierzy? Po pierwsze zmanipulowanie testu IQ Wechslera jest praktycznie niemożliwe. Po drugie, pierwsze zeznania Pash (z roku 1986 kiedy to został zatrzymany po samobójstwie swego ojca Banarego) były spisywane odręcznie przez inspektora North’a. Edwarda North. Widać wyraźnie, że Pash posługuje się zdaniami złożonymi, rozwiniętymi, używa wielu przymiotników opisowych i jak na osobę „upośledzoną”, jest określony przez policjanta, jako osobę w pełni rozumiejącą pytania, zadawane przez kolejnych przesłuchujących.
Skąd więc tyle pytań i wątpliwości teraz, po tylu latach.
A więc po pierwsze: Pash po raz drugi został zatrzymany niedawno, kilka miesięcy temu. Sprawa ma związek z nadal nieodnalezionymi dziećmi, które ojciec Pasha przetrzymywał w śpiączce. Sprawa długo nie wypływała na wierzch, bo była tak fantastyczna, że niewiarygodna, i tak niesprawdzalna, że nikt nie mógł do niej dotrzeć, póki nie odnaleziono zaginionych Dzienników Bobera.
I później cała, opisywana już akcja z barką, miejscem do przetaczania krwi itd. Itd.
Pash rozpoczął kolejny etap swojej gry. Ciała jego ojca nadal nie odnaleziono. Nikt nie wie jaki będzie jego następny krok.

sobota, 20 marca 2010

kogo do życia miał przywrócić Andrew Pash?


swego ojca?

Tak myślałem w 1998 roku oraz w momencie składu książki czyli we wrześniu 2009 roku.
Jednak teraz wiem, że miejsce na barce było szykowane dla kogoś innego.

Hipoteza, że Andrew Pash mieszkał na tej barce jest prawdziwa. W trakcie zbierania materiałów natrafiłem na listę rzeczy, które do wykonania postawił sobie Pash. Oprócz osuszania dna barki i naprawy dachu jest także: nowe łóżko, bandaże, cewniki i wiele innych rzeczy szpitalnych. Snake uważa, że wszystko to ma związek z wizytą lekarzy w willi po samobójstwie i przetransportowaniu tych instrumentów poza dom Banary'ego.
Tak uważa Snake, ja jednak poszedł bym krok dalej. Na barce Snake znajduje i opisuje jedno z pomieszczeń, które było wyszykowane i uzbrojone w "medyczne instrumenty",i choć Snake interpretuje to w sobie oszczędny sposób, że są to pozostałości po ojcu, ja jednak w to mocno wątpię, i przypuszczam, że Pash szykował się na przewiezienie swego ojca Bobera Banary'ego na barkę.
Dlaczego stawiam taką hipotezę: otóż nie bez powodu ostatni akapit książki dotyczy właśnie poszukiwania Banary'ego. Woodward'owie wyprowadzają się. Przy wyjeździe z miasta zatrzymuje ich policja. Kto ich zatrzymuje: North i o co pyta przestraszonego Maxa? Właśnie o nic innego tylko o to, gdzie przebywa Bober Banary. Zaskoczony ojciec Kas Woodward odpowiada, że Banary leży w szpitalu i policja dokładnie wie w którym, jednak North dodaje: "Pana syn wie, o co pytam".


Jednak dzisiaj mam podejrzenia, że miejsce na barce nie było ani dla Pash’a ani dla jego ojca Bobera Banarego. Był jeszcze ktoś trzeci. Wiem już, że mógł to być ktoś, kogo postać umieściłem w pierwszej części całej powieści, czyli w „Ferro Voo Geo”. Nie wiem jak to zrobił i jak tam trafił. Już ramy fantazji dawno zostały przeze mnie ostro podkreślone. Jednak ten człowiek, ta postać jest szaleństwem podwójnym.
„Ferro Voo Geo” wersja redakcyjna, rozdział 1, fragment. Strony 1 - 6

„Wieczór nad Londynem przychodził teraz wyjątkowo wcześnie. Grudniowy koniec dnia rozpalał gazowe lampy tuż po piętnastej. Szklane oprawy ocieplały się w ciągu kilku minut i lądujące płatki w mgnieniu oka zamieniały się w krople, mknąc kilka sekund aż do zastygnięcia. Dziewiętnasto wieczny mróz kneblował uliczne krany i wekował płytkie studnie, nad którymi pochylały się metolowo drewniane żurawie. Obandażowani w futra mieszkańcy, snuli się z wiadrami ulicą Bridge Avenu aż do kanału Tamizy. Tępy stukot łomów, uderzających w gruby przybrzeżny lód, naprowadzał tych, którzy błądzili we wszechobecnej śnieżycy. Z trudem trafiali do przerębli, nabierali do pełna wody i ślizgając się, parli do brzegu, by w sobotni wieczór, szykować się do wigilii Bożego Narodzenia.
Wysoki mężczyzna po czterdziestce poślizgnął się na tafli i ledwo utrzymał równowagę. Przytrzymał się ręką, po czym chwycił obydwa wiadra i pojedynczo zanurzył w otworze. Woda z kawałkami lodu wleciała do środka.
- Nie da pan rady panie Thomas – krzyknął męski głos w jego kierunku.
- A to pan – Thomas postawił wiadra i podnosząc z uprzejmości czapkę, próbował coś dojrzeć poprzez sypiący śnieg. Przechylał głowę w obie strony, obejrzał się, ale nie dostrzegł nikogo. Chwycił wodę i ruszył w stronę brzegu. Kiedy minął kamienne podpory i twardo stanął na brzegu, postawił ciężary i prostował plecy. Po kilku minutach ruszył w drogę i przy Bridge Avenu był po kwadransie. Jedno wiadro postawił przy bibliotecznej oficynie, wyciągnął klucze, i otworzywszy drzwi wstawił do środka. Drugie doniósł dwie bramy dalej, mijając przygrabioną, starą kobietę, która okryta chustą, zamiatała chodnik.
- Nie widziałem cię wczoraj moja droga pani Stephany – zagadnął do babiny, przyglądając się jej niezgrabnym ruchom – Już miałem wejść i sprawdzić, czy aby jesteś w pełni sił.
- Jestem, a jakże inaczej – odwróciła się do niego i na krótko spojrzała w jego oczy, po czym rozglądnęła się wokoło, sprawdzając czy są sami. Odstawiła miotłę, opierając o ścianę, i kiwnęła na Thomasa, który nachylił się do niej, nadstawiając ucho.
- Mój ty Hardy Thomasie – znów się rozejrzała, łupiąc oczami na wszystkie strony – Wczoraj nie wychodziłam z domu, bo znów od fryzjera kogoś wynosili – i zamilkła natychmiast. Hardy uśmiechnął się pod nosem, otrzepał z ramion śnieg i wrócił do drzwi swej niedużej księgarni.
- Pan się śmiej i śmiej. Lekceważysz moje znaki i nie ufasz moim zmysłom… śmiej się śmiej – zaczęła głośno, a skończyła prawie szeptem – Ciągle… każdego dnia po sprzątaniu, jakiś człowiek, a może duch, przychodzi tam, do środka za wjazd. Gdzie stoją śmietniki. Długo w nich grzebie i wybiera… grzebie i przebiera… - i przeżegnała się – Niech tylko Pan mnie nie opuszcza, bo drogę odnaleźć na ziemi tej nie sposób i raz zagubionym, błądzić będę po kres dni a może i dalej.
Hardy podszedł do niej i chwycił miotłę, uniemożliwiając jej ruch. Drugą ręką chwycił jej dłoń i przystawił do ust.
- Jesteś taka niespokojna i podejrzliwa – prawie szeptał – Nie możesz uwierzyć, że tylu biedaków łasi się w tej dzielnicy i przylegają ja muchy do miodu, tak i ich przyciąga śmietnik i różne odpady. Chcą przeżyć, bo czasy nie łatwe.
Kobieta parsknęła ze złości, odskakując dwa kroki. Wpatrywała się chwilę, nie wykonując żadnego ruchu. W końcu powiedziała:
- I co? Jeden i ten sam? I tylko włosy wybiera i jakieś tam rysunki wciąż robi? Co pan będzie z mej siwej głowy piekło robił – podniosła znów głos – A wczoraj to najpierw stał ów człowiek, a to duch może, powiadam – rozejrzała się – I stał przed szybą długo, po czym rysunki jakieś czynił, bom widziała dokładnie. I skończył dopiero, kiedy tę malutką Miki, matka do domu nie zawołała.
- Stephany. Proszę.
- Daj boże zdrowie wszystkim którzy życia innego szukają – syknęła podnosząc oczy ku górze – Ale nie słucha mnie pan, bo to nie jest ani żebrak jakich setki, bo to nie jest żaden uliczny złodziej, bo nie trudni się kradzeniem. I jak ta mała odeszła, wie pan która, ta spod siedemnastki, długie…
- Wiem, długie blond włosy – powiedział z nią.
- No właśnie, pan tez to widział, a nie chce się pan przyznać! – huknęła na niego.
- Ja tylko potwierdzam, że znam malutką Miki – Hardy Thomas masował zziębnięte dłonie.
- Jasne. Na pewno pan widział, jak tamten czekał aż fryzjer zamknie swój zakład. I jak tylko ten jego uczeń wyniósł do śmieci włosy i resztki innych resztek, kto się zjawił? No kto? – czekała aż Hardy spojrzy w jej stronę – Wtedy zjawił się znów ten rysownik z diabelskiego ducha i co zrobił. Zaczął grzebać w tamtych śmieciach. I co Stephany zobaczyła? I do tego zapamiętała wszystko siwa jej głowa? No? – zbliżyła się do niego bardziej – Ten człowiek wziął tylko kępek długich blond włosów malutkiej, przepięknej dziewczynki – obniżyła głos – Zawsze moja matka, świętej już mocno pamięci, że czarty do piękna się schodzą, bo same jak poczwary wyglądają, dlatego piękność każda ich przyciąga… i lgnął jak te ćmy do świece mojej co na oknie stoi.
- Stephany. Święta idą. Radować się trzeba. Łaskaw jestem codziennie wysłuchiwać twych spostrzeżeń, ale nie wiem, czy widzieć możesz to wszystko, skoro ja cały czas siedzę w swym bibliotecznym saloniku i wejrzenie mam na to, co się dzieje wkoło i żadnego człeka, a tym bardziej węszącego draba, nie widziałem – to mówiąc, nie czekając na jej reakcję, otworzył drzwi, przesunął wiaderko z wodą w głąb i wszedł do środka. Ściągnął czapkę i otrzepał resztki stopniałego śniegu. Rozdziewał gruby, czarny płaszcz, który sięgał mu za kolana. Kiedy rozpiął ostatni guzik, w drzwiach stanęła Stephany:
- Te święta znów samotne? – spytała zmienionym, spokojnym i współczującym głosem, a kiedy w odpowiedzi zobaczyła tylko przeczące kiwnięcie, opuściła głowę i zaczęła ruszać miotła wokół najbliższej latarni.
- Nie mam żadnych wieści od niego, może akurat w tym roku wróci – powiedział bibliotekarz, zbliżywszy się do zamiatającej babiny.
- Nie oszczędzał nas ten pański rok 1856 panie Thomas – odezwała się, próbując nadziać dół miotły na kij.
- Już mówiliśmy sobie po imieniu Stephany – odezwał się Thomas męskim, niskim głosem. Podszedł do kobiety, która pozwoliła wyrwać sobie narzędzie pracy i spokojnie czekała, aż miotła zostanie naprawiona.
- To nie był zły rok Stephany – zaczął znów Hardy, i uśmiechał się do siebie, jakby sam chciał się rozweselić – Powiedziałbym, że to rok cudów. Już na dobre udoskonalono maszynę parową. Niedługo blisko nas będzie kolej. Pewnie tylko patrzeć, jak będziemy podróżować po całym świecie i odnajdywać będziemy nowe kontynenty.
- Ano patrzeć – przeciągnęła babina – Ano patrzeć. Będę podróżować od bazaru do bazaru…a potem z powrotem do domu… a odnajdywać to będę pewnie ziemniaki, które ciągle mi wypadają przez tę cholerną dziurę w torbie – i jakby wydobyła z siebie śmiech – Pana brat… brat…
- Sean – podpowiedział Thomas.
- No właśnie. Sean. On to więcej życia poza domem. To można nazwać podróżowaniem. A właśnie – zatrzymała się – przecież nie tak dawno pan mówił, że na te święta to już na pewno wróci? Czyż myli się moja siwa głowa?
Hardy podszedł do niej i podnosząc drewniane wiaderko z piaskiem, przeniósł je dwie bramy dalej, w stronę zamarzniętej fontanny. Rzucił kilka szczypt piasku, zawrócił i stanął koło babci.
- Nie myli się… twoja siła głowa – odparł starając się uśmiechnąć – To będą trzecie jak widzę, samotne święta bez Sean’a – poprawił czapkę, która naderwana w okolicach uszu, odsłaniała mu szyję, na którą wlatywały duże płaty śniegu. Stephany wyprostowała się, pomagając sobie ręką, której dłoń wbiła w bok powyżej bioder i naciskając, przechylała do tyłu plecy. Kuśtykała w strone bramy, po czym odwróciła się i powiedziała:
- Czas na moje stare kości. Sama bym dokończyła, ale sam widzisz, że kości kłaśc już się chcą, a muszę je szanować, by jutro wstać chciały – dodała i kiwnęła miotłą, opierając ja o ścianę. Hardy pokiwał jej, ściągając z głowy czapkę. Chwycił narzędzie i zamiatał aż po chodnik do małej uliczki, za którą zaczynała się kamienica fryzjera. Odgarnął resztkę śniegu nogą i wyprostował się wdychając głęboko powietrze. Nagle usłyszał stukot. Po przeciwnej stronie, tuż za drewnianym niekompletnym ogrodzeniem, wśród kilku beczek na śmieci zobaczył chłopaka. Miał na sobie biały fartuch i jak na tę porę nocy, był mocno roznegliżowany. W rękach trzymał dwa kubły, z których po kolei opróżniał zawartość. Kiedy skończył, wrócił tylnymi drzwiami do warsztatu fryzjera.
Hardy pokręcił lekko głową, uśmiechając się pod nosem. Chciał chwycić leżącą na śniegu miotłę, ale zobaczył luźne sznurówki i jednego z butów. Schylił się, klęknął na kolano i kiedy kończył wiązać, usłyszał głos. Podniósł się, spojrzał w stronę śmietnika, ale niczego nie dostrzegł. Wrócił do domu, chowając narzędzia do schowka pod wystawową szybą, na której wystawionych było kilka książek.
Zagasił przednią lampę, zdmuchując tlący się lont, kiedy przed drzwiami zatrzymała się dorożka. Przyglądał się chwilę, próbując coś dojrzeć w ciemności, którą tylko rozniecały płatki śniegu. Drzwiczki otworzyły się i po chwili stanął w nich barczysty, młody mężczyzna, z dużym kręconym wąsem.
- Sean – krzyknął Hardy – Sean. W końcu! – i rzucił się do drzwi. Odblokował zasuwę i wybiegł, wpadając wprost w ramiona brata – Ale żem się postarzał przez te twoje podróże.
Sean przytulił się do Hardego i trzymał w uściku dobrą minutę.
- Już rozumiem, dobra, przyjmuję przeprosiny – ledwo wystękał, i przyglądając się Sean’owi powiedział – Jak się masz?
- Jestem cały. Jak widzisz… w jednym kawałku – rzekł wpatrując się w starszego brata – Ale ty widzę, że masz się coraz lepiej mój Hardy. Nie żałujesz sobie jedzenia jak widzę – i to mówiąc przyglądał się suchej sylwetce Thomasa.
- Nic się nie zmieniłeś. To znowu ty. Gdyby kiedyś ktoś cię podmienił, to pewnie bym cię rozpoznał tylko po tym gorzkim dowcipie – i kończąc odwrócił się do środka szoferki – Jesteś sam?
- Ano i sam. Tylko woźnica Charles’sa się śpieszy, więc dźwignij ze mną toboły i już będziemy się sobą cieszyć.
Starszy Thomas sięgnął z woźnicą duży kufer, który obwiązany niedbale sznurkami, przechylał się groźnie na prawą stronę.
- Ja to wezmę sam – powiedział Hardy, kiwając głową by Sean odebrał skórzaną, czarną lekarską torbę, ze złotymi rączkami. Wystawili resztę tobołków, map i bambusowych tyczek i pożegnali się z dorożkarzem. Wnieśli dobytek do domu i legli zmęczeni na kanapach.
- Ojej – powiedział dziecinnie Hardy – Co to takiego? – wskazał na kilogramy kolorowych korali, które dojrzał w jednej z walizek. Sean wstał i wyciągnął jedną z nich. Pokaźnych rozmiarów bransoleta z trudem mieściła się na jego nadgarstku. – No jasne, to z pewnością dla Celisty – powiedział Hardy i od razu zamilkł, jakby chciał ugryźć się w język. Sean spojrzał na niego badawczym wzrokiem.
- Myślałem, że to już przeszłość – powiedział ściągając buty i długimi kopnięciami kierując je w kąt przy wejściu. Stary Thomas patrzył na poczynania brata i z politowaniem kręcił głową.
- A ja myślałem, że te twoje nawyki to przeszłość – odparł potępiającym tonem.
Nagle Sean poderwał się. podszedł do kominka i spojrzał w ogień. Zrzucił nerwowo grube futro, nie czekając na rozpinające się powoli guziki. A na koniec jednym ruchem rozdarł na obie strony długi surdut, z którego srebrne zaczepy strzelały jak pociski.
- Co robisz? – Hardy podniósł się z pozycji leżącej – Nie musisz się tak denerwować. Żal mi tylko, bo ładne masz te buty, a i ściany odświeżałem przed zimą.
Sean niespokojnie chodził po salonie. Wszedł na podest, w głąb pomieszczenia, po czym wrócił do wejścia i przez szybę wyglądał na pustą ulicę.
- Gorąco mi – powiedział rozbierając koszulę, której mankiety spięte dokładnie podwójnym rzędem guzików, zablokowały się na nadgarstkach. Szarpnął mocniej nad głową, aż materiał rozdarł się przez całą długość aż po pas. Bełkocząc coś pod nosem, sycząc pierwsze litery bluźnierstw, wyrywał strzępy tkaniny, po czym ponownie podbiegł do szyby i zaczął zamykać okiennice. Zwalał na podłogę, opierające się o nie obrazy i dekoracyjne świeczniki, które zawieszone po obu stronac wysokiego salonu, zdobiły wnętrze biblioteki.
- Sean – krzyknął Hardy podchodząc do niego – Co się dzieje?
- Przyjdą po mnie – powiedział cicho i powtarzał w kółko barykadując wejście, najpierw przystawiając do drzwi szafę, a później komodę. Rozpalony, z czerwoną twarzą wbiegł na zaplecze. Domykał zasuwy, blokował ryglami okna, i przykładał okiennice do futryn. Na koniec przekręcał klucze. Wskoczył do salonu i przewracając fotele podbiegł do szyby. Próbował coś dojrzeć przez szparę przy samym dnie schowka. Giął się i wyginał. Nagle wyprostował się i ryknął z bólu, wykonując gest jakby coś zaatakowało go w plecy.
- Na rany Chrystusa – rzucił się ku niemu Hardy – Sean powiedz mi co się dzieje. Mam szczepionki, tylko powiedz mi, co to może być.
Brat chwycił go za ramiona, uniósł do góry i patrząc mu prosto w oczy wycedził z wielkim bólem:
- Nie ma na to szczepionki – rzucił nim o ścianę. Thomas opadł bezwładnie, ale nie utracił przytomności. Obserwował brata, który jak kot skakał po meblach, obracając się wokół własnej osi, wyjąc w przeraźliwym bólu. W końcu zatrzymał się. Położył płasko na stole, plecami do blatu i oczy wbił w sufit, który szklanymi ścianami wznosił się wysoko nad nim. Hardy podczołgał się do jego twarzy i drżącą ręką chwycił go za nadgarstek. Widział jego czerwone oczy i rozdęte nozdrza, które szukały oddechu, pulsując jak kłęby pary.
- Wybacz mi – powiedział przekręcając głowę do Hardego.
- Wszystko będzie dobrze – odparł Thomas puszczając mu rękę – Choć puls masz taki… w ogóle nie mogę go wyczuć.
I tylko skurcz zgiął ciało Sean’a. przewrócił się na ziemię i ponownie zaryczał, gnąc kręgosłup jakby ciosy mu ktoś niewidzialny wymierzał. I drugi, który w nogę pod udem go zaskoczył, krok rozpoczęty uniemożliwiając. Przewrócił się Sean, ale tylko sekundy leżał wyciągnięty jak dywan. Poderwał się i podbiegł do kominka. Przyłożył rękę do ognia i czekał aż płomień przypali skórę. To nie to – krzyknął do starszego brata – to nie temperatura… czujesz. To ogień, nie wiem skąd. To ogień ode mnie.
- To choroba cię trawi. Na boga – podbiegł do niego i próbował objąć – Jesteś teraz przy zmysłach, powiedz mi co się dzieje – ale nie otrzymał odpowiedzi, bo Sean ścięty bólem, zaczął rwać resztę ubrania i tylko ostatkiem sił, dobył z kieszeni mały przedmiot, który wsadził do ust i podbiegł do drzwi. Wyjąc przez zęby, odwalał zapory a na koniec kopnął z całej siły w drzwi, które mimo cienkiego drewna nie ustąpiły. Chwycił klamkę i przesuwał na powrót zasuwy, które przed chwilą pilnie zamykał. Jego twarz przerodziła się w czerwony, buchający balon. Miał wydęte wargi, a powiększające się policzki pomniejszały z każdą chwilą przekrwione oczy.
- Sean, błagam cię. Powiedz co się dzieje? Wezwać lekarza? – Hardy chodził od ściany do ściany zacierając ręce, nie odrywając wzroku od brata.

Padał gęsty śnieg. Dorożka Milfordów gnała środkiem wąskiej ulicy północnego Hammersmith. Woźnica zacinał batem, poganiany przez hrabiego staruszka, co rusz machającego na niego przez okno. Kiedy skręcili w główną aleję, tylne koła ślizgały się jak płozy sań, raz po raz zawadzając o latarnie. Nagle z naprzeciwka wyłonił się dużo większy powóz, z zaprzęgiem na sześć koni. Woźnica hrabiego starał się hamować, ciągnąc lejce do siebie z całych sił. I wtedy z prawej strony ulicy, z wysokiej kamienicy wybiegł człowiek. Był nagi. Wpadł wprost pod koła wielkiego wozu, ale cudem odbił się od tylnej osi i na wpół przykucnięty unosił głowę, starając się podnieść. Zdążył tylko wystawić rękę kiedy dorożka hrabiego uderzyła go lewym kołem przedniej osi. Woźnica jęknął. Zaciskając zęby, ciągnął lejce, które plotły się na szyjach rozgorączkowanych koni. W końcu dorożka stanęła w miejscu.
- Dlaczego stoimy? – zaszczebiotała hrabina – Już jesteśmy spóźnieni na kolację.
Hrabia Milford wychylił się bardziej. Na ulic było spokojnie. Tylko z kamienicy, z której przed chwilą wybiegł leżący mężczyzna, szedł powolnym krokiem dużo starszy, chudy człowiek. Miał obie ręce przyłożone do twarzy i wydawał dźwięki podobne do jęczenia.
- Nie może się tym zająć ktoś inny – babka szczebiotała wychylając się przez okno – Panie Manrow, dlaczego pan nie rusza – kobieta zwróciła się do woźnicy.
- Mameczko – zerwał się młody chłopak – Przecież potrąciliśmy człowieka.
- Stetch. Ale to nie myśmy jechali chodnikiem tylko on szedł ulicą. Czyż nie tak było? – zakończyła retorycznie.
- Dosyć – wrzasnął hrabia, który wyszedł na zewnątrz, podszedł do leżącego mężczyzny, przypatrywał się chwilę jego twarzy, później patrzył na klęczącego nad nim przerażonego, wychudzonego mężczyznę. Sięgnął do kieszeni po złoty woreczek, w którym zabrzęczały monety. Wyjął jedną w złotym kolorze i rzucił w stronę mężczyzny. Pieniądz upadł tuż obok głowy, zatapiając się w czerwonej kałuży. Leżący mężczyzna uniósł głowę i nie otwierając oczu jęknął do pochylającego się mężczyzny:
- Gdyby cokolwiek złego, bardzo złego się stało – krew pojawiła mu się na ustach utrudniając mówienie – Pamiętaj, że przejście jest przy Polach Peruginów.
- Wyjdziesz z tego – ze łzami w oczach powiedział podnosząc go do swej piersi.
- Gdybyś całkowicie zatracił się – krew lała się po policzkach i tonęła w miękkim śniegu – Pola Peruginów. Tam znajdziesz… - opuścił w bezwładzie głowę.
- Stracił przytomność – krzyknął ktoś z ostatniego rzędu gapiów.
- Jestem Hardy Thomas. To mój dom. Niech pan mi pomoże przenieść go pod drzwi – krzyknął klęczący do hrabiego. Ale ten poprawił kołnierz, rozglądał się chwilę po czym krzyknął: - Jesteśmy spóźnieni.
W tej samej chwili woźnica zeskoczył na dół i biegł w stronę leżących. Hrabia chwycił go lewą ręką, prawą wymierzając mu policzek:
- Dokąd gnido? – syknął prawie niesłyszalnie. Wrócili obaj bez słowa. Wsiedli do dorożki i odjechali. Hardy Thomas, trzymając na rękach brata, próbował przykryć jego gołe ciało, obok którego coś zabłyszczało. Chłopak wychylił się z dorożki, spojrzał na dziadka szamoczącego się z woźnicą, podskoczył na ulice i szybkim ruchem sięgnął przedmiot. Otworzył dłoń wróciwszy do środka i zobaczył kluczyk.”
KONIEC CYTOWANEGO FRAGMENTU

poniedziałek, 15 marca 2010

Poszukując rodowodu Andrew Pash'a


Kupelwiser używa w pierwszym zdaniu słowa, mój przyjaciel Sigmund. Jeśli chodzi o Zygmunta Freud’a to, to jest dopiero przełom. Mało tego, o ile Beuer był jednym z lekarzy Cromwell House po pierwszej wojnie, o tyle pewne jest, że Freud był w Anglii. To pewne.
Postovani gospodine,
Moj srdacan pprijatelj Siegmund, majstor za brojne znanstvenike, nekad je boravio je u Londonu, u bolnici Cromwell House kod svega ucenika i prijatelja, doktora Josepha Beuera.
Poslije povratka sreo sam se sa Siegmudom koji je pricao o nevjerojatnom slucaju jednog mladog covjeka koji se nasao u bolnici sa velikim pokretnim poremecajem i cjelovitom blokadom/zaustavljanjem govornog aparata, te koji tijekom hipnoticnih sesija ponovo osvajao spomenute sposobnosti.Obratio sam paznju da price tog decka koje se cinile malo bitne, bez veceg znacaja i tada nista nisu mi govornile niti si bile od znacaja. Govorio je o nekom mjestu, o nekoj naveo je nazive .... Yeries, Holdorium i jos druge. Prije mjesec dana otkrio sam na jednom od mojih otoka, tijela dvoje dijece koja je bila u neko vrijeme sakrivena od ljecenija malarije
Sve cu Vama objasniti, kada se sretnemo, ali o tome za trenutak.
Zelim Vas pozvati do mene, u Europu, na otok Svete Katarine, jer smatram da Vi kao osoba zaposlena u bolnici Cromwell House, a u jedno i njezin direktor, rado ce odazvati mojem prijedlogu Vase posjete.


Szanowny Panie,
Mój serdeczny przyjaciel Siegmund, mistrz wielu naukowców, przebywał kiedyś w Londynie w szpitalu Cromwell House u swego ucznia i przyjaciela, doktora Josepha Beuer’a.
Po powrocie widziałem się z Siegmud’em i opisywał mi on niesamowity przypadek pewnego chłopca, który przywieziony do szpitala z silnymi zaburzeniami ruchowymi i całkowitym zablokowaniem aparatu mowy, odzyskiwał wszystkie te zdolności podczas sesji hipnotycznych. Zwrócił mi wtedy uwagę na nic nie znaczące opowieści tego chłopca, które wtedy nic nie mówiły. Była mowa o jakimś miejscu, o jakiejś Krainie, wymienione zostały nazwy… Yeries, Holdorium i kilka innych.
Miesiąc temu odnalazłem schowek na jednej z mych wysp.
Ciała dwoje dzieci, które kiedyś zostały ukryte przed leczeniem malarii.
Wszystko panu opowiem jak się spotkamy, ale o tym za chwilę.
Chcę pana zaprosić do mnie do Europy na wyspę świętej Katarzyny, gdyż uważam, że pan jako pracownik Cromwell House i jego dyrektor, będzie chciał przyjąć moją gościnę.
Podpis nieczytelny

niedziela, 14 marca 2010

nie jestem w stanie w to uwierzyć

Postovani gospodine,
Moj srdacan pprijatelj Siegmund, majstor za brojne znanstvenike, nekad je boravio je u Londonu, u bolnici Cromwell House kod svega ucenika i prijatelja, doktora Josepha Beuera.
Poslije povratka sreo sam se sa Siegmudom koji je pricao o nevjerojatnom slucaju jednog mladog covjeka koji se nasao u bolnici sa velikim pokretnim poremecajem i cjelovitom blokadom/zaustavljanjem govornog aparata, te koji tijekom hipnoticnih sesija ponovo osvajao spomenute sposobnosti.Obratio sam paznju da price tog decka koje se cinile malo bitne, bez veceg znacaja i tada nista nisu mi govornile niti si bile od znacaja. Govorio je o nekom mjestu, o nekoj naveo je nazive .... Yeries, Holdorium i jos druge. Prije mjesec dana otkrio sam na jednom od mojih otoka, tijela dvoje dijece koja je bila u neko vrijeme sakrivena od ljecenija malarije
Sve cu Vama objasniti, kada se sretnemo, ali o tome za trenutak.
Zelim Vas pozvati do mene, u Europu, na otok Svete Katarine, jer smatram da Vi kao osoba zaposlena u bolnici Cromwell House, a u jedno i njezin direktor, rado ce odazvati mojem prijedlogu Vase posjete.

wtorek, 2 marca 2010

dotknięcie czegoś niestworzonego


Zatem staje się jasne, jak kolejne rodziny mogły widzieć innego gospodarza przy Queen’s Caroline Street 51. Zatem mógł to być ten sam. Jeden stary, opętany człowiek. Bober. Jeden i ten sam. Z sześcioma twarzami… Analiza jednak stoi w miejscu, gdyż nie ma szansy dowiedzieć się, o czym teraz zeznaje Pash czy doktor Snake.
Odnaleziono już pełne ryciny, na których Bober, na własnych szkicach nakłada siatkę, tworząc najpierw topografię płaską, dwuwymiarową, a później zapewne przenosi to do trój przestrzeni. Nikt nie wie nadal, w jaki sposób stworzył obraz swej pierwszej twarzy, na tyle dokładnie, że druga rodzina wynajmująca dom przed 1977 rokiem opisuje jako właściciela, innego człowieka… niż znany wszystkim sąsiadom Banary. Przypominam, jest rok 1977 lub 1979.
Zakładając, że robił to z użyciem dostępnych wtedy środków zewnętrznego zastosowania, musiały by istnieć ślady lub dowody,, umożliwiające jego rozpoznanie”. Jednak takich nie ma. Nigdy ich nie odnaleziono. Poza tym na najważniejszym szkicu, na którym widać etapy przemiany, czy symulacji przemiany, widać raczej, że poszczególne części twarzy oraz głowy, poddane są wyciągnięciu, skróceniu bądź rozszerzeniu. Do czego to było potrzebne?

Do oficjalnych informacji nie sposób się nie pokusić o powtórzenie, natarczywie wracającego do mnie pytania o figurkę. Choć to już wykracza daleko poza najśmielsze i najbardziej czyste Fantazy, to jednak muszę brać to pod uwagę. Otóż najpierw Bober pobierał fotografie. To co opisałem w książce nie zmienia się (wobec tego co obecnie zeznaje Pash).
Na podstawie fotografii szkicował. Kompletnie tego nie rozumiałem. Po co szkicował? Przecież idąc nawet tym tropem, jako tropem iście Fantazy – to na podstawie samej fotografii można zrobić – wyrzeźbić – figurkę. Nie ma żadnej potrzeby szkicowania. Może Bober tak wyczytał w instrukcjach? Nawet poszedłem przecież w książce dalej, przypisując mu pewną pomyłkę, a mianowicie „pozwoliłem”, by Bober nadinterpretował pewne treści wynikające z odbieranych instrukcji, czy papirusów. Podczas rozmowy Banarego z Siwcem, włożyłem krótki dialog o długowieczności, jako o pewnym pragnieniu. Przypuszczałem bowiem, że Bober miał nie tyle psychopatyczny umysł wynikający z kompletnego i niezorganizowanego szaleństwa, ale przypuszczałem, że jego psychoza lub opętanie nie jest szaleństwem rozproszonym – takim sobie bezcelowym (świadomie nie używam medycznej terminologii).
Banary miał jasny cel. Cel, który teraz dopiero zaczynam rozumieć. Po pierwsze, (nie będę poddawał medycznej ocenie jego stopnia szaleństwa) Banary wie, że otrzymując pierwszą odpowiedź na swój list, zaczyna dotykać czegoś niestworzonego. Po kilkunastu listach wie, że to coś jest nadprzyrodzone. Jednak moim zdaniem, jego świat całkowicie się wywraca po tym, jak otrzymuje księgę.

(wlasna opinia oczywiscie w Kulisach)

piątek, 26 lutego 2010


Niech dane mi będzie zrozumieć to, z czego nawet wyższy rangą inspektor policji drwił, analizując pierwsze zeznania Andrew Pash’a.
Te wszystkie pytania, na które tak długo nie mogłem odpowiedzieć. Te wszystkie pytania, które powodowały, że jego historia to nawet nie sience-fiction… tylko samo fiction - była w tym aspekcie.
Zatem jest klucz. Muszę tylko potwierdzić to, czy w takiej przemianie było to możliwe. Już tak niedaleko… wiedziałem, że Pash to w końcu powie.

środa, 24 lutego 2010

jednak zasłania się niepamięcią


Ile czasu minęło od momentu, kiedy wybudził się Max Woodward? Czy zeznający po Pash’u doktor Thomas Snake, może zasłaniać się niepamięcią? To co robił z dziećmi B. Banary to już wiemy z dzienników oraz zeznań jego syna, Andrew Pash’a. Dlaczego doktor Snake poszedł jego drogą, tego nigdy się już nie dowiemy. Czy holdorium może aż tak przyciągać i władać umysłem? To tylko kilka pytań, które ja sam chciałbym zadać Pash’owi. Zeznający wczoraj doktor Snake nie powiedział nic, czego byśmy nie wiedzieli. Zasłaniał się najpierw tajemnicą lekarską, a później pamiętał tylko fragmenty swych badań.
Od razu wiedziałem, że nie będzie z tego pożytku. Na pewno najlepszym świadkiem byłby sam CC, czyli Cornel Cummings, ale póki co, to pewnie nie będzie możliwe.
Zastanawiają mnie jednak nadal dwie rzeczy: pierwsza to taka, dlaczego Pash zdecydował się mówić? To że złapali go na zapyziałej barce nie jest żadnym przestępstwem. To, że szykował komuś noclegownię, nawet jeśli chodziło o jakieś podawanie leków, czy nawet jeśli w grę wchodziło by wybudzenie ojca. To jeszcze nie zbrodnia. Problem pewnie jednak jest trochę dalej. Policja musi zakładać już teraz, że chodzić mogło nie o ojca a o jakieś dziecko! Po tylu błędach w dochodzeniu, muszą teraz już zakładać dosłownie wszystko.
Była jednak seria pytań, która i mnie rozgrzała, a mianowicie: Co takiego chciał osiągnąć Snake, nakazując rysownikom, by szkicowali zeznania dzieci, które opowiadały swe przeżycia z Krainy? Czy znając drogę jaką przeszedł Banary, nie można założyć hipotetycznie, że taką samą drogę chciał przejść Thomas Snake?

środa, 17 lutego 2010

Nie tylko Romek the Rock usuwał ciała z komina.

Gdzie jest ciało Romka Skały?
Nie ma chyba szansy na to, by wyjaśnić wszystkie okoliczności składania ciał w kominie u podnóża Miasta. Już chyba wiemy, że nie udzieli odpowiedzi na to pytanie ani Bober Banary ani Andrew Pash. Ta ekshumacja miała miejsce w Mieście, i nikt obcy nie mógł wziąć w tym udziału. Zawsze byli: Steve Rock (Romek), Mude Corri (Malwa) i bracia Alec i Alan Feet (bracia Stopa).
Nikt inny nie był dopuszczany na szczyt komina. Wyjątkiem stała się sprawa wydobycia ciała Maxa Woodward’a, kiedy Romek został zmuszony przez Malwę, by tego „wyciągniecia” dokonać. Czy to właśnie nie przesądziło o tym, że Max Woodward nie przeżył? Nic więcej nadal nie wiemy, i dlaczego tylko wybrani mogli przeżyć… i jakie kryteria o tym decydowały.
To jasne, że polskie komisje śledcze pakują w niebyt losy innych ludzi, ale może Polska nie jest tym krajem, w którym można dochodzić swoich – dawno temu, zapomnianych praw.

piątek, 12 lutego 2010

oto moja na to odpowiedź

– Kiedyśmy tu przybyli, i nawet maluty dołek nie był tej komory zaczątkiem, przybył Cormon, ojciec nasz, który prawdy o księdze Holdorium nas nauczał. Pamiętam tamte słowa, choć początek ziemi powstania był nie za daleki… tedy Cormon rzekł, że w czarnych stronach Księgi Holdorium wszystkie czyny i zdarzenia napisane spełnią się, jeśli dotyczyć będą Ryturianina. Jednak ostrzegł nas, że Kraina żywym jest tworem jako i Holdorium nasze! – zatrzymał perorę i oddech większy wziął. – I długo nie wiedziałem, jak te słowa rozumieć, póki różne wyprawy mego istnienia tu nie prowadziły i czegom dziwnego i nowego w Krainie nie doświadczył. Dlatego już niedługo po tym, jak w Krainie pierwsi się Ryturianie pojawili, a wiek to był przed średniowieczem ludzkim, i wtedy spostrzegłem, że Kraina własnymi prawidłami żyć zaczyna – przerwał, bo Marato miał wypieki na licach, a Bund tylko potakiwał, jakby pamięć mu wracała z wolna. – I tak jest do dziś, że jeśli Ryturian zabłądzi lub wracać będzie chciał do Miasta, drogi powrotnej nie ma, i w Głębokim Lesie kończy żywot swój. Jednak pojmanym już będąc, i częścią Lasu się stając, jeśli w ciągu siedmiu zachodów lawendowych ktoś wpisów w czarne strony księgi dokona, wtedy życie przywróci mu.
– Tak jak teraz to mamy? – spytał, potwierdzić chcąc, Marato.
– Tak, tylko jednej rzeczy nie wiedział nikt prócz Siwca, że nie może to być Księga, która tu naszą księgą u pisarzy jest, czyli Rewersowa.
– No więc jaką? Czy… ? – aż zbladł niski Marato.
– Każdy drwal wie, że księga jest w dwóch ciałach. Jedna tu u nas w sali pisarzy, Rewersowa, a druga na ludzką ziemię idzie, do ludzi, których Terrusami się nazywa. I tylko jeśli ta ludzka Księga do Krainy na powrót się dostanie, wtedy to czynić można rzeczy, od których aż chmury na niebie przystają, bo takie to są niesamowite i makabryczne sposobności.
"Woodward" rozdzial 18 strona 473

środa, 10 lutego 2010

człowiek o twarzy diabła



Dziennikarz Hammersmith News pisał o nim: „Człowiek o twarzy diabła”, ale wtedy wszyscy myśleli, że Stewart Rush opisuje tak Bobera Banarego. Można jednak przypuszczać, że nie chodziło o Banarego, ale o jego syna Andrew Pash’a (na zdjęciu).
Biorąc pod uwagę jego poniedziałkowe zeznania, staje się powoli jasne tylko jedno: odnalezienie ciała ojca, czyli Bobera Banarego przestaje być możliwe. Znalezienie na barce figurki, która przedstawia ojca, potwierdza wg policji tylko to, że Banary żyje. Gdyby Pash nie przechowywał figurki oznaczałoby, że nie zależy mu już na wybudzeniu ojca. Przypomnę, że wg posiadanej wiedzy i tego co jest w książce, Bober popełnił samobójstwo (nieudane, bo w pełni kontrolowane) i zapadl w wgetetatywną spiączkę - latem 1986 roku. Po reakcji policji, udaje się namierzyć i złapać jego syna Andrew Pash’a, który doprowadza inspektora Northa na opuszczoną barkę. Tam zabezpieczają walizkę, w której oprócz figurki jest mnóstwo rzeczy medycznych do przetaczania krwi i podawania środków dożylnie. Hipoteza o tym, jakoby Pash chciał na barkę sprowadzić ojca i go tam wybudzić, zaczyna już nie być taka niemożliwa.

wtorek, 9 lutego 2010

his son... Andrew Pash


One particular morning the elderly man set off on his travels two hours later than usual. He was very elegantly dressed: a navy suit, a cream tie, a long black overcoat. On this occasion he walked slowly, he stood and glanced around at all those people scurrying by. Some inclined their head in greeting but he did no respond. Some in their hurry obstructed him but he did not turn on them but instead focused his raging eyes on the pavement. He reacted angrily just once; a youth running past had trod on the old man’s foot. He reached out to grab the culprit but the boy had vanished beyond the hedge. The old timer muttered something to himself and continued onwards to the bus stop. After a few minutes wait the 309 service to the red towers slowly arrived. He waited for the closed doors to open and then boarded.

czwartek, 4 lutego 2010

Pash zeznaje pod przysięgą, że Bober Banary potrafił zmieniać fizjonomię swej czaszki.


To już dawno przekroczyło granicę szaleństwa. Powiem szczerze, że ten szkic dostałem od Snake’a kilka lat temu. Został opublikowany w polskim wydawnictwie w listopadzie ubiegłego roku. Wiedziałem, że chodzi o zmianę samego siebie, zmiany głosu, ubioru czy po prostu podszywanie się pod kogoś innego. Taki był Bober. Natomiast to co wynika z zeznać Pash’a to potwierdzenie kompletnego szaleństwa. Nie będę tego oceniał, ale powiem tyle: Banary poszedł dużo dalej w swej walce o nieśmiertelność niż nam się wydawało. Potrafił zmieniać się w obrębie zniekształceń kości czaszki. Wiem jak to brzmi, ale dopiero teraz to rozumiem. To co wyczytał w Księdze to był dopiero początek. Na szkicu jest jego transformacja. Rodzice, którzy wynajmowali jego willę od 1977 roku opisywali go dokładnie, kiedy policja prowadziła pierwsze dochodzenie. Ale kiedy zebrano te zeznania do kupy to okazało się, że te rodziny opisują całkowicie kogoś innego. Opisują sześć różnych osób. Sześciu różnych starców, właścicieli jednej i tej samej willi przy Queen’s Caroline Street numer 51. Teraz wiemy, bo potwierdził to w zeszłym tygodniu Pash, że to był ten sam człowiek. Bober Banary.

środa, 3 lutego 2010

Byłem pewny, że się przyzna.


Jednak z tego co wiem teraz, Pash odpowiada na pytania o doktora Thomasa Davida Snake’a. (na zdjęciu w tle). Przecież większość informacji mamy właśnie od doktora! Jeśli Snake da się uwikłać w intrygę szykowaną przez Pash’a to pewnie już nie dowiemy się prawdy. W Kulisach opisywałem trzecią postać, która pojawiła się po wypadku Banarego. Pierwszą postacią był oczywiście Bober Banary, drugą jego syn Andrew Pash, natomiast trzecią jest ktoś, kogo nikt się nie spodziewał. Ale to nie jest doktor Snake!
Przypomnę, że doktor pojawił się w 1985 roku, a później w roku 1986, kiedy z ramienia jakiegoś szpitala, przyjechał na miejsce samobójstwa Banarego. Był z nim inspektor North. Snake wtedy był traktowany jako młody parapsycholog, który miał „patrzeć” na ręce policji. North określa go jako młokosa, który szuka igły w stogu siana, a nawet zabrania Snake’owi używania przy rodzicach Maxa słowa: porwanie. Zatem Snake wiedział, że coś z tymi samobójstwami jest nie tak. Przytoczę ten fragment:

( Woodward, rozdział 12 strona 322)

„Wózek z ciałem Banary’ego wyjechał po blisko godzinie od przyjazdu karetki, akurat w momencie kiedy, po przeciwnej stronie ulicy zaparkował samochód porucznika.
– Co jest? – spytał porucznik wyciągając z kieszeni policyjną odznakę.
– Samobójstwo. Wszystko naszykowane. Dokładnie tak, jak poprzednie – odparł lekarz – tyle, że tym razem to nie dziecko.
– Widzę po tempie w jakim pakujecie – policjant przerwał mu i lekko się uśmiechnął.
– Starzec. I to w taki dziwny sposób.
– Później obejrzę – porucznik kiwnął ręką lekarzowi i zawołał do jednego z podwładnych: – Mathew, sprawdź piwnicę i wszystkie pokoje. I zajrzyj do tego przyjezdnego. Jak mu tam?
– Sick czy Snake – powiedział policjant w cywilu. – Jakoś tak po żydowsku – dodał i zaśmiał się, a razem z nim pozostali.
– A już myślałem, że go upilnujemy – porucznik przez szybę karetki patrzył na podłączonego do kroplówek Banary’ego – I oczywiście śpiączka?
– Oczywiście North – dokończył lekarz i wsiadł na przednie siedzenie. Karetka odjechała bez syreny. Porucznik wrócił na ganek, gdzie stała matka, ściskając w dłoni poły szlafroka.
– Nie wiem jak to się mogło stać – powiedziała, zerkając na górę, skąd dochodził płacz dziecka. – To Fryc, mój młodszy syn. Muszę wracać. Mąż będzie dopiero jutro.
– Oczywiście, pani Woodward. Tylko proszę tam nie wchodzić. Rano przyjadą zebrać ślady – powiedział porucznik i podał jej rękę na pożegnanie.
Tuż po świcie, z samochodu, który podjechał pod willę, wysiadło dwóch mężczyzn. Porucznik, zamykając furtkę, pochylił się do wysokiego, szczupłego kolegi i szepnął zdecydowanie: – Panie Snake. Tylko niech pan nie używa przy niej słowa porwanie.
Kiedy matka wpuściła ich do środka, policjant spojrzał na Snake’a, jakby udzielając mu pozwolenia na zadanie pytania.
– Najpierw, winny jestem pewne wyjaśnienie. Długo się wahałem, czy powinienem tu przyjeżdżać… rzeczy, którymi się zajmuję… nie są w ogóle związane z policją… Czy słyszała pani coś o prekognicji? – powiedział Snake, rozpinając płaszcz i niedbale przewieszając go przez oparcie fotela.
– Jest pan lekarzem?
– Nie do końca – uśmiechnął się pod nosem. – Chyba w ogóle nie. A nawet ani trochę – próbował rozładować napięcie, ale kiedy spostrzegł, że matka wpatruje się w niego ze śmiertelną powagą, dokończył już całkiem serio: – Jestem osobą, która bada okoliczności… pewnego stanu. Innego poziomu.”
(Koniec cytatu)


Dlatego nawet teraz, nie do końca rozumiem, jaki związek istniał pomiędzy Pash’em a doktorem Snake’iem?
Jeśli faktycznie teraz, po 20 latach przed prokuratorem staje Pash jako oskarżony, a Snake jako świadek, to co ich łączy? A może Snake nie jest tylko świadkiem w tej sprawie. Może to Snake kontynuował badania Bobera? Może to Snake wie, gdzie może być ukryte jego, ponoć nadal żyjące… ciało?

niedziela, 31 stycznia 2010

Każdy rodzic powinien sprawdzić, czy na tej liście nie ma nazwiska jego dziecka.


Przesłuchanie syna Bobera dostarcza samych potwierdzeń. Po pierwsze, Banary w Hammersmith prowadził analizę dzieci od 1977 roku. Wybierał rodziny patologiczne lub takie, w których dzieci wykazywały tendencje samobójcze. Według własnego klucza decydował, której rodzinie wynajmie swoją willę. Tam ich podglądał. Pash, syn Bobera potwierdza istnienie Dzienników ojca, znanych jako Dzienniki Bobera. To w tych materiałach istnieje spis wszystkich dzieci, które Bober przetrzymywał w śpiączkach. Według tego co napisał Pash, Max Woodward był 84tym lub 87mym numerem katalogowym, którego przeniósł Bober do Miasta. Zatem aż tyle dzieci Bober przetrzymywał w śpiączce. Mam nadzieję, że dzisiaj dojdzie reszta informacji stamtąd.

czwartek, 28 stycznia 2010

Nie mogę słowami wyrażać miłości, bo nie słowami cię kocham...

Dudnią mi często te słowa, które Malwa wypowiedziała do Maxa dzień przed utonięciem. To było niedaleko Lasu. Wracam do nich częściej niż myślałem… wracam do nich wtedy, kiedy szukam i pytam… kiedy próbuję dowiedzieć się, dlaczego serce bije.
To jej zdanie Max usłyszał po tym, jak pierwszy raz tak zbliżył się do niej… do jej wnętrza… do jej największej tajemnicy:
„Jej wielkie, otwarte na oścież źrenice prosiły, bym w nie wszedł. Nie musiałem się śpieszyć. Już zawsze będziemy razem. I nigdy się nie rozstaniemy. Nigdy. Dziwnie się poczułem, ale wszystko przeszło, kiedy chwyciła moją rękę. Otworzyła mi dłoń i przyłożyła do brzucha. Podciągnęła wełniany sweter i moja ręka witała się z jej skórą. Już przytomność zabierała mnie w niesamowitą wyprawę. Nie zrywając dotyku, uklęknąłem przed nią i spojrzałem w jej oczy raz jeszcze. Uśmiechnęły się i opuściły na siebie powieki. Prześlizgnąłem się wzrokiem po jej ustach, delikatnie zszedłem po szyi i zatrzymałem się między piersiami. Przyłożyłem policzek i poczułem żar. Wystraszyłem się ognia, który trawił mnie w środku. Czułem, jak zajmują się moje uszy, nos, broda. Płonąłem. Rozchyliła uda, bym mógł wygodnie ułożyć się na ziemi. Nie śmiałem spojrzeć już na jej twarz. Nie śmiałem dotknąć niczego, poza kwiatami, które otworzyła przede mną. Najpierw dwa duże, które przed chwilą miałem tuż przy policzku. Kiedy drgnąłem ustami w jej usta, podała mi bukiet. Nisko trzymała, bym spragniony mógł napoić się aksamitnym kolorem, który schodził z łuny i miał w sobie woń nieskończonego szaleństwa i rozkoszy. Miałem to wszystko, co nawet nie zakiełkowało z pragnień. Spocony poległem przy jej boku. Nie patrzyła. To było uwielbienie. Miała w sobie tyle szczęścia, że z trudem podniosła powieki. To wszystko stało się tak szybko. To było wszystko, co mogłem za życia otrzymać.
– Nigdy cię nie opuszczę – powiedziałem. – Obiecuję. I nigdy nie każ mi wybierać, bo zawsze wybiorę ciebie. Obiecuję.”

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Pash odpowiadał na pytania dotyczące doktora Thomasa Snake’a


Mijają dni, a ja nadal nie mam zgody na wejście z kamerą na choćby część zeznań Andrew Pash'a. Tylko dzięki poznanemu tam dziennikarzowi, wiem że odbyły się dwa przesłuchania. Drugie, w ostatni piątek 22 stycznia. Pash odpowiadał na pytania o doktora Thomasa Davida Snake’a.
Mocno mnie to zdziwiło, bo do tej pory policja próbowała raczej ustalać pobyt dokumentów i dowodów (figurki i dzienniki) i dlatego myślę, że przeciek jakoby odnaleziona figurka Banarego była prawdziwa, był spreparowany właśnie przez policję. Wszyscy pamiętamy inspektora North’a, który w 1986 roku zajmował się sprawą samobójstw w Hammersmith. Jednak teraz sprawy wyglądają gorzej. Nadal nie wiadomo, gdzie jest ciało Romka the Rock, zwanego w Mieście, Romkiem Skałą. Większość dzieci została przewieziona poza Londyn. Cała sprawa okryta jest zmową milczenia. Domyślam się, że rodzice wybudzanych dzieci nie chcą komunikować się z prasą. Może właśnie dlatego policji nie interesuje już wątek Banarego, ale konkrety po które sięgnął doktor Snake.

środa, 13 stycznia 2010

List Cornela Cummings'a

Pracując nad materiałem do drugiego tomu, dokopałem się do fragmentu listu, jaki Cummings otrzymał od Woodward’a tuż przed zniknięciem. Max opisuje tam jeden ze swoich snów, a tak naprawdę marę, która go nawiedza od jakiegoś czasu. Opisuje coś, co nazywa „udawaniem snu”. Dokładnie chodzi o odczucie, jakoby organizm oszukiwał go śpiąc. Tworzy sam pewnego rodzaju ułudę. Umysł pozwala Maxowi zasnąć, po czym wprowadza go w stan aktywnego, interakcyjnego obcowania z postaciami, które Max spotkał w swym życiu.
W liście o którym piszę, chodzi jednak o coś więcej, gdyż postać zwana Mamutem nakazuje Maxowi udać się do doktora, by zrobić biopsję duszy… czyli pobrać wycinek tchnienia…