piątek, 23 kwietnia 2010

wraca... on ciągle wraca


Przechadzał się swym parkiem, przyglądając się rodzinom i ich dzieciom. Nabierał pewnosci, że to co widzi jest tylko wstępem. Po kilku miesiącach był pewny, że to co znalazł, to nie przypadek.

czwartek, 22 kwietnia 2010

tajemnicza wyspa Brijunii

patrzę najpierw w analizy tego, co pani tłumaczka Agnieszka Stasiak mi opracowała, a co dotyczy wyspy Brijunii i przebywającego tam (już prawie pewne), niejakiego Johne'ego B. Jutro podam to do publicznej wiadomosci wraz z kilkoma fotografiami. Bylem na Brijunii niedawno i wiem, co pozostało.

sobota, 10 kwietnia 2010

Prezydent Polski nie żyje

prezydent Kaczyński nie żyje... umarł tam, gdzie ponad cztery tysiące polaków 70 lat wczesniej... Lech Kaczyński nie żyje...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Woodward – chłopiec zza śpiączki.


To były stare czasy... w wiecznie obleganej przez przyjezdnych dzielnicy Hammersmith. Zamieszkiwali opustoszałe domy, pozostawione przez tych, którzy przenosili się do centrum. Niedaleko Queen’s Caroline Street był park. Tam przesiadywał po przejściu na emeryturę.

Max Woodward wynajął willę u niego. A właściwie zrobił to jego ojciec, który nieszczęśliwie odpowiedział na ogłoszenie Bobera Banarego. Nikt nie przypuszczał, że to może łączyć się ze śpiączką… Bo jakiż związek może mieć stan śpiączki, jeśli analizujemy go w oderwaniu od człowieka? Analiza samej śpiączki ma mały sens. Pamiętam dokładnie przypadek Goffreya. To pewnie już ostatni etap, kiedy analizuje się znów własny, najcięższy wątek tej opowiesci, ale to wciąż wraca. Ja wciąż o tym myślę. O połączeniu na wskroś realnego świata śpiączki i tamtego świata Krainy. Analizuję to, jak długo można działać na dziecko w śpiączce, powodując jego interakcję z zadanym światem. Czy Bober zepchnął te dzieci do świata Krainy, czy tylko podawał (czytał) ten świat słowami i zdaniami. Tego nie wiemy. Wiemy, że całymi dniami (najczęściej we czwartki) przychodził do szpitala, otwierał swoją księgę i czytał. A wcześniej, cały tydzień pisał, analizował każdy z nadesłanych przypadków i pisał.
Cytat:

„Z kieszeni płaszcza wyjął figurkę Maxa owiniętą w lawendową chustkę, pokrwawioną w kilku miejscach. Odwracając głowę, by na nią nie patrzeć, położył na środku polany. Znów sięgnął do kieszeni, ale zatrzymał się w pół ruchu. – Cholera, zapomniałem! – zawołał cicho. Wrócił do pracowni, zabrał księgę i leżącą na niej teczkę z nazwiskiem Woodward. Ponownie wkradł się do domu. Ułożył księgę na polanie. Pochylił się nad nią i dotknął czołem. Otworzył na niebieskich stronach. Ze sztywnego grzbietu wyjął pióro. Przetarł po opierzonej części, przeciągnął pod nosem, łapiąc jego zapach. Lewą ręką wsunął pióro pomiędzy obolałe palce prawicy. Jęknął. Mimo dojmującego bólu, kreślił znaki. Przymykał oczy i pióro zastygało. Otwierał szeroko i stawiał kolejny znak. Podkreślał co trzecią figurę. W piątej linii zaznaczał hieroglify, które przypominały klucze wiolinowe”. („Woodward” rozdział 5, str.131)

Jednak Bober tworząc swoją listę, która powstała na podstawie jego notatników, budował na mocnych i kompletnych materiałach. O dzieciach, które wynajmowały jego willę wiedział wszystko:

„Przyświecając sobie latarką, wspiął się po schodach na piętro i wszedł do pokoju Maxa. Po podłodze walały się tu porozrzucane plakaty i książki. Żeby dojść do biurka, musiał odgarnąć dżinsy i koszule. W świetle latarki zobaczył na ścianie plakat z napisem Comax. Ściągnął go i zwinął w rulon. Na wieży migały wskaźniki fonii. Płyta była włączona, ale muzyki nie było słychać, bo było całkowicie ściszone. Wcisnął „stop”. – Znów Comax? – powiedział do siebie, wyjmując krążek i odkładając go na biurko. Podszedł do biblioteczki. Przejechał palcem po grzbietach książek i wyciągnął ostatnią z nich: „Wielkie Koncerty. Odcinek piąty: Wyposażenie Sceniczne”. Wyciągnął z kieszeni foliową torbę i wrzucił do niej książkę i płytę.
Potknął się o leżący na podłodze gruby zeszyt, formatu A–5. Podniósł go, zajrzał do środka i aż jęknął z zachwytu. Pamiętnik Maxa. Przewracał kartki z coraz szerszym uśmiechem, wodząc nosem przy samym papierze. Każda kartka odpowiadała jednej dacie. Jedna data, jeden dzień, jedna zapisana kartka. Ostatni miesiąc był odstępstwem. Pod kolejnymi datami widniało niekiedy tylko jedno zdanie, czasami jedno słowo: „Nic”.
Wyrwał kilka stron ze znalezionego w szufladzie bloku. Rozłożył je na blacie biurka wraz z pamiętnikiem. Oświetlił latarką opartą o stos zeszytów. Zaczął przepisywać notatki Maxa, kiedy snop świateł przemknął po oknach domu. Stary wrzucił wszystko do środka wysuniętej szuflady i docisnął całym ciałem. Chwycił torbę i zszedł do salonu. Z taksówki wysiadała matka. Podtrzymując brzuch jedną ręką, drugą grzebała w torebce opartej o przedni błotnik samochodu. Banary wystrzelił do wejścia. Uchylił drzwi i wysunął się na zewnątrz”. („Woodward” rozdział 5, str. 132)

To ta sama matka, która w w drugiej częsci nie będzie mogła odpowiedzieć na pytanie: gdzie znajduje się pani syn... pani syn Max.

piątek, 2 kwietnia 2010

Te dzieci nie wiedziały co to są święta…



Dzieci z Listy Bobera nie wiedziały, co to są święta a jedyne zmartwychwstanie doświadczały na samych sobie. To jakiś czas temu opisał doktor Thomas Snake, jedyny lekarz, który badał wybudzane dzieci. Jedyny, który zdecydował się wtedy zeznawać.
Jego historia rozpoczyna się dla mnie w 1986 roku. Kiedy Bober Banary, po utracie swej księgi decyduje się na desperacki czyn – kontrolowanego samobójstwa. Najpierw przygotowuje się do niego:

„Przez park dotarł do budki telefonicznej. Odszukał w książce telefonicznej strony z nowoczesną elektroniką telekomunikacyjną. Sprawdził adres i zawrócił w stronę centrum. Sprawdzając po drodze tabliczki z nazwami ulic, dotarł w końcu do sklepu z elektroniką.
Był jedynym klientem. Sprzedawca, młody chłopak ze słuchawkami na uszach, zbliżył się i lady i spytał od niechcenia:
– Co podać?
Banary popatrzył na niego takim wzrokiem, że chłopak przestał wybijać rytm palcami na ladzie, ściągnął słuchawki i powiedział, najuprzejmiej jak umiał: – Czym mogę panu służyć?
– Szukam telefonu. Takiego najnowszego. Dla syna, to znaczy wnuczka – mówił wolno Banary. – Czy jest taki z programatorem?
– I z nagrywaniem? – upewniał się sprzedawca.
– Dokładnie, bym mógł… Bym mógł nagrać coś, zaprogramować numer telefonu i podać późniejszy czas dzwonienia.
– Tak – odparł młodzieniec. – To istny cud techniki. Tylko drogi… ale działa tak. Nagrywa pan swój głos do tej karty pamięci – wskazał cienki pasek plastiku. – Jak pan nagra, ustawia pan tylko dwie rzeczy. Pierwsza, to pod jaki numer ma zadzwonić pana telefon by przekazać nagrany tekst. I druga sprawa: trzeba podać godzinę i datę tego dzwonienia. I już koniec – dokończył.
Stary oglądał lśniący telefon. Rozpakował słuchawkę i przekręcał kabelki.
– Jest instrukcja? – spytał posępnie.
– Oczywiście. Ale to prościzna. Zapewniam, że już pan wie i nie będzie musiał niczego powtarzać.
– Biorę – zdecydował stary. Zapłacił i taksówką wrócił do domu.

Postawił urządzenie na stole i podłączył zasilanie. Potem podszedł do monitorów – na żadnym nie zaobserwował najmniejszego ruchu. Z odsłuchanego nagrania zorientował się, że Woodwardów nie będzie jeszcze w domu przez dłuższy czas. Zadowolony zatarł ręce i zabrał się do roboty. Najpierw z powrotem zamontował opuszczane schody prowadzące z pracowni do Pokoju Makiety. Zabrało mu to mniej czasu niż się spodziewał i tylko raz się skaleczył przy tej robocie. Potem rozwinął drut i przeciągnął go na dół do mieszkania. W korytarzu odsunął szafkę i wpiął końcówkę kabla w telefoniczną puszkę. Wrócił na górę. Napisał na kartce dwa zdania i wziął głęboki oddech. Wcisnął klawisz z literami REC i kiedy lampka zapaliła się na stałe, przeczytał teatralnym tonem, zmieniając głos: Pogotowie? Dzień dobry, nazywam się John Williams, chciałem zgłosić wypadek. Ten staruszek chyba nie żyje. Adres: no tak… przepraszam. Queens Caroline numer 51..
Odłożył słuchawkę rozdygotanymi rękoma. Wstał od biurka i ledwo zrobił dwa kroki. Przytrzymał się fotela, próbując opanować drżenie kończyn. Z powrotem usiadł chwycił telefon, wpisał datę i zaczął wklepywać godzinę. Nagle rozłączył kabel i odrzucił słuchawkę, jakby go oparzyła. Uchylił okienko i dłuższą chwilę wdychał świeże powietrze. Wrócił przed ekrany by sprawdzić co się dzieje w domu. Matka wróciła sama. Akurat gasiła światło w przedpokoju. Już spokojny, usiadł znowu przy biurku ze słuchawką w dłoni. Nacisnął najpierw play odtwarzając nagrany tekst. Usłyszał swój głos i zaśmiał się. Wcisnął datę i godzinę. Przy minutach zawahał się. Zerknął na zegarek. Była 22:30. wbił 23:00 i nacisnął klawisz execute. Narzucił płaszcz, włożył kapelusz z dużym rondem i poszedł do szopy”. KONIEC CYTATU.

A po tym zdarzeniu na miejsce, wraz z policją przyjeżdża początkujący lekarz, psycholog Thomas Snake. Choć policjanci drwią z niego, to jednak Snake nic sobie z tego nie robi. Przyjechał w wiadomym celu, i wtedy jeszcze nie współpracował z inspektorem North’em. Do tego wątku nigdy głębiej nie dotarłem, ale odniosłem takie wrażenie, że Snake był już wcześniej przy takich wypadkach, przy próbach samobójczych. Mało tego uważam, że North wiedział o tych badaniach, czy może węszeniu – które prowadzi Snake. Wyraźnie przecież poucza doktora (młodziutkiego doktora) by nie używał wobec matki Maxa słowa „porwanie”. To zresztą normalne, że nim wyjechali na akcję do willi, którą wynajmowali Woodward’owie, musieli rozmawiać o tym, czego chce się dowiedzieć doktor Snake. Rozdział 12 Fragment:

„Wózek z ciałem Banary’ego wyjechał po blisko godzinie od przyjazdu karetki, akurat w momencie kiedy, po przeciwnej stronie ulicy zaparkował samochód porucznika.
– Co jest? – spytał porucznik wyciągając z kieszeni policyjną odznakę.
– Samobójstwo. Wszystko naszykowane. Dokładnie tak, jak poprzednie – odparł lekarz – tyle, że tym razem to nie dziecko.
– Widzę po tempie w jakim pakujecie – policjant przerwał mu i lekko się uśmiechnął.
– Starzec. I to w taki dziwny sposób.
– Później obejrzę – porucznik kiwnął ręką lekarzowi i zawołał do jednego z podwładnych: – Mathew, sprawdź piwnicę i wszystkie pokoje. I zajrzyj do tego przyjezdnego. Jak mu tam?
– Sick czy Snake – powiedział policjant w cywilu. – Jakoś tak po żydowsku – dodał i zaśmiał się, a razem z nim pozostali.
– A już myślałem, że go upilnujemy – porucznik przez szybę karetki patrzył na podłączonego do kroplówek Banary’ego – I oczywiście śpiączka?
– Oczywiście North – dokończył lekarz i wsiadł na przednie siedzenie. Karetka odjechała bez syreny. Porucznik wrócił na ganek, gdzie stała matka, ściskając w dłoni poły szlafroka.
– Nie wiem jak to się mogło stać – powiedziała, zerkając na górę, skąd dochodził płacz dziecka. – To Fryc, mój młodszy syn. Muszę wracać. Mąż będzie dopiero jutro.
– Oczywiście, pani Woodward. Tylko proszę tam nie wchodzić. Rano przyjadą zebrać ślady – powiedział porucznik i podał jej rękę na pożegnanie.
Tuż po świcie, z samochodu, który podjechał pod willę, wysiadło dwóch mężczyzn. Porucznik, zamykając furtkę, pochylił się do wysokiego, szczupłego kolegi i szepnął zdecydowanie: – Panie Snake. Tylko niech pan nie używa przy niej słowa porwanie.
Kiedy matka wpuściła ich do środka, policjant spojrzał na Snake’a, jakby udzielając mu pozwolenia na zadanie pytania.
– Najpierw, winny jestem pewne wyjaśnienie. Długo się wahałem, czy powinienem tu przyjeżdżać… rzeczy, którymi się zajmuję… nie są w ogóle związane z policją… Czy słyszała pani coś o prekognicji? – powiedział Snake, rozpinając płaszcz i niedbale przewieszając go przez oparcie fotela.
– Jest pan lekarzem?
– Nie do końca – uśmiechnął się pod nosem. – Chyba w ogóle nie. A nawet ani trochę – próbował rozładować napięcie, ale kiedy spostrzegł, że matka wpatruje się w niego ze śmiertelną powagą, dokończył już całkiem serio: – Jestem osobą, która bada okoliczności… pewnego stanu. Innego poziomu.
– Czy mówi pan o istnieniu innego świata? – matka przerwała mu zdecydowanie.
– Coś pani o tym słyszała?
– Max. Mój syn. O mało nie wyleciał ze szkoły… za jedno z opowiadań. Ale? – spojrzała na niego i po chwili zastanowienia powiedziała: – Nie. To były tylko fantazje! To była wyobraźnia... Może nawet chora wyobraźnia, którą trzeba leczyć.
Snake, rozczarowany, przecząco pokręcił głową. Sięgnął po płaszcz i ruszając w stronę wyjścia powiedział: – Skoro tak pani sądzi, to nie będę zabierał więcej czasu. W holu zatrzymał się jednak i wyciągnął z kieszeni kartkę: – Proszę mi tylko powiedzieć, czy to mógł napisać Max? „
KONIEC CYTATU

Dlaczego dziś, w przeddzień wielkiego święta poruszam te bolące sprawy… przede wszystkim dlatego, że Snake jest współwinny temu co się działo z dziećmi. Wiem, że nigdy sam nie kontrolował samobójstw młodych, nigdy nie brał udziału w procederze Bobera, ale Snake mógł odstąpić od badania dzieci. Cały czas zeznaje, że chciał je wybudzić, twierdząc, że są tam więzione. Więzione w śpiączkach, ale moim zdaniem to półprawdy. Snake chciał je badać i gdyby sprawa nie wróciła, pewnie i Snake targnął by się na czyn, który w maju dokonał Banary.
Te dzieci tam gdzieś są. Wiemy, że są w Krainie. Znamy jej opisy, przede wszystkim dzięki Cornel’owi Cummings’owi. A te wybudzone wtedy nie śpieszyły się, by rozpoczynać nowe życie w Realu. Zatem czy można to nazwać zmartwychwstaniem?

czwartek, 1 kwietnia 2010

Chęć do innego życia tak niewiele waży, ale tak ciężko ją ukryć…




Te słowa, które jako jedne z ostatnich wypowiedział Max Woodward, jednak dziś przywołuję w kontekście poszukiwania Bobera Banarego. Zbliżające się święto nakazuje mi refleksji więcej niż wciąż poruszanie się po faktograficznym poziomie nieustających poszukiwań. Na tę chwilę odnalezienie ciała Banarego jest nadal priorytetem, ale już nie dla mnie. W przededniu zmartwychwstania ta refleksja jest mocna i nie na miejscu, ale czytam o tym, i szukam klucza by wyjaśnić przede wszystkim sobie, dlaczego Pash ukrywa ciało swego ojca. A jeśli Banary od dawna już nie żyje? W 1986 roku, w dniu swego nieudanego samobójstwa miał pewnie z siedemdziesiąt lat, a może i więcej. A jeśli w ogóle się nie wybudził ze śpiączki? I obecne święto pcha mnie myślami w rejony zabronione… tam, w jedyne miejsce gdzie daje się wytłumaczyć zmartwychwstanie.
Pash szykował na barce miejsce dla kogoś trzeciego. Nie było to miejsce ani dla siebie, ani dla swego ojca, zatem skoro tym kimś miał być trzeci, to gdzie jest Bober Banary? Kto ukrywa jego ciało?

rys jej świata...

Już nie ma Malwy. Tak ciężko mi się z tym pogodzić. Rys jej świata mogę tylko opuszkiem dotknąć jak robiła jej matka, otwartą dłonią wodząc po jej pamiętniku sprzed. Czytam korespondencję Maxa do niej i nie do końca rozumiem to, co się wtedy stało. Już nie ma Malwy. Są jej listy. Wiem o nich i czekam na nie. Czekam.