niedziela, 27 listopada 2011

sobota, 19 listopada 2011

Zapach tęsknoty…




Miłość Maxa Woodward’a… a wiedząc co zrobił, by odnaleźć ją po tamtej stronie, życie i śmierć Maxa. Nawet bardziej śmierć. Pod tym wszystkim, jeszcze głębiej… jego miłość. W jego przypadku, etapy przemijania stopniuje się inaczej: życie, śmierć, miłość. Do tego pewnie dążył, odkąd go poznałem. Skoczył z dachu jakby świadomy, że wyląduje w innym świecie… i tak się stało. Najpierw Miasto, a później Kraina przyjęła go ze wszystkim.
Świat jest prosty. Tak łatwo go podzielić. Świt, wschód i zenit. U Maxa nie było wschodu. Przysłonięte pomylonym dzieciństwem słońce, nigdy nie wzeszło. Nie poczuł promieni słońca, bo nie było uczucia od matki.
W Mieście poznał Malwę, która zdecydowała się podróżować za nim niezbadanymi ścieżkami Krainy. Malwa nie wróciła. Mude Corri zmarła w szpitalu, nie wybudzając się ze śpiączki.
Pamiętam, jak matka Maxa płakała po jego pogrzebie. Spotkałem ją tylko raz, to wszystko co wydarzyło się przed tym straszliwym dniem… wiem od Cornela. Z jego opowieści znam to, co działo się, kiedy chowali Malwę. Max Woodward… pewnie nigdy się nie wyzwolę od niego, od jego życia, jego historii… tego co przeszkadzało mu żyć i tego, co pozwoliło mu odejść. Dotrzeć do niej. Nie widziałem nikogo, kto by tak mógł pożegnać się ze swoją miłością.
”Syn Bobera” rozdział VI, fragment.
„Ale ja znam listopadowy wiatr. Znam zapach, który niesie wypalone słońce i przesiane zimnymi podmuchami liście, które tylko w jednym miejscu pachną nawet wtedy, kiedy przykryje je pierwszy śnieg. Leżą pobrudzone końcem jesieni w cieniu parkowych alejek, bo rzadko kto chce je stamtąd usunąć. Są częścią tego miejsca.
Zbliżyłem się do pierwszych drzwi Korytarza. Przylgnąłem nosem do dziurki i zaciągnąłem się. Tam był zapach, jakiego nikt jeszcze nie podrobił… jakiego nikt jeszcze nie uczynił sztucznym… jakiego nikt nie zdołał zafałszować… zapach tęsknoty.
Wstałem i nacisnąłem klamkę bez wahania. To było to miejsce. Sine chmury były za ciężkie, by podnieść się z wierzchołków drzew. Wiatr turlał się po kamienistych płytach i przysiadał na skrzydłach, strzelających w górę betonowych bloków. Metalowy człowiek, z rozłożonymi w bok rękami, spoglądał w dół każdego z domów.
Pani Corri szła alejką wraz ze swoimi ojcem, panem Gabrielem Mauritiusem. Prowadził ich niski, mocno przygarbiony mężczyzna. Pchał taczkę. Pan Willdry zawsze prowadził taczkę. Skręcili na końcu w prawo, skąd nie widać już było Linden Grove.
- Tylko to mamy wolne – pan Willdry wskazał ręką na fragment trawy.
Pani Corri nie odrywała chusteczki od twarzy. Pan Gabriel miał ponad siedemdziesiąt lat. Był miłym, pogodnym staruszkiem, który nawet teraz nie chciał przed nikim pokazać, jak płonie jego serce.
Zobaczyłem siebie. Na chwilę zapomniałem, że to sala Korytarza. Byłem soplem lodu. Nie pamiętam, który dzień tam siedziałem. Wiedziałem, że pan Gabriel tutaj będzie chciał ją przywieźć. Poczciwy pan Willdry pozwolił mi spać w kamiennej wnęce, w samym rogu przy ogrodzeniu. Nikt mnie nie widział. Nikt nie narzekał. Spędziłem tam ostatnie pięć dni. Aż w końcu przyszli i wybierali miejsce.
- Dlaczego to musi być tutaj? Czy to naprawdę dobre miejsce, Gabrielu?
Pani Corri nigdy nie mówiła do swego ojca inaczej niż po imieniu. Czy była przy nim, czy daleko od jego domu, zawsze mówiła Gabrielu.
Pan Gabriel kiwnął do niej głową, po czym zamienił kilka zdań z panem Willdry. Staruszek sięgnął po taczkę i odjechał. Wrócił z dwoma muskularnymi, którzy używali łopat jak łyżek. Wykopali dół tak głęboki, że pod sam koniec jeden nie mógł wyciągnąć drugiego i musiał przynieść drabinę.
Jej trumna przyjechała następnego dnia rano.
Kiedy wydaje ci się, że pogodziłeś się z brakiem światła i nabierasz powietrza, by przeprosić, wtedy przychodzi ten zapach. Woń, która wypędza myśli… odpędzą marzenia. Tęsknota. Wydobywa się z twego wypalania. Dlatego ją czuć.
Klęczałem przy grobie dotykając jej stóp. Przykładałem usta, by lepiej zebrać jej oddech. Nadstawiałem ucho, by dosłyszeć jej śpiew. Ona żyła. Świat nie radzi sobie z ludzkimi sprawami, dlatego są miejsca, w których zmarli udają śpiących… a ten dół, to był pierwszy krok na tej drodze.
Klęczałem przy jej trumnie, kiedy postawili ją na poprzecznych prętach. Pani Corri żegnała swoją córkę ciepłym oddechem malinówki, który na tym mrozie wydobywał się z jej rękawów, z kaptura i paska, którym zacisnęła płaszcz, wciskając pod niego resztkę godności.
Pan Gabriel na początku miał drgawki. Próbował kołysząc się podejść do krzyża, który nierówno ustawili pomocnicy pana Willdry, ale ksiądz pouczył go, że krzyż zostanie wbity dopiero po zasypaniu ziemią i na usypanym z ziemi kopcu.
Były inne osoby, ale nie znałem nikogo. Tamtego dnia nie widziałem nikogo. Dopiero teraz mogłem zobaczyć to, co wydarzyło się wtedy. Mogłem zobaczyć też siebie. Ona już nie była na balu. Drewniana trumna aż nadto przypominała mi to, co jej zrobiłem. Nikt nie wiedział oprócz mnie i nikt nie wierzył, kiedy spowiadałem się wszystkim żywym. Ale nikt nie chce słyszeć o winie, kiedy przychodzi śmierć. Nikt nie potrzebuje twojej winy. Choć wszyscy myślą, że winny zabiera ze sobą część krzywdy i część żałoby… to nie prawda. Pogrążony w boleści, która ma fizyczną zdolność wstrzymywania pracy mięśni. Winny nie jest nikomu potrzebny, choć ma skrzydła i może wznieść się, pokazać drogę. Winny, który czuje tęsknotę, już jest tylko cieniem. Może i jest żywy, bo żyje jego ciało, ale w tej żałości, w tym poczuciu winy… w tym poczuciu, że nie chcesz pożegnać ukochanej, za którą odpowiadasz… nie myślisz już od dawna o życiu.
Tak, wracało to, co wtedy czułem. Patrzyłem na siebie. Nie płakałem od dawna. Łzy też mają swoją matkę, ale już dawno ją porzuciłem. Łzy to ostatnia możliwość pozbycia się żalu. Tylko że ja nie chciałem niczego wyrzucać. Niczego.
Kiedy opuścili trumnę, przestałem oddychać pierwszy raz. Widziałem, jak zaczynam się kołysać. Przewróciłem się na bok. Otwartymi oczami patrzyłem na pana Gabriela, który przerwał ceremonię i doskoczył do mnie. Pani Corri piszczała, jakby zaatakował ją jakiś szaleniec. Zatykała oczy czarną torebką, jakby chciała się obronić przed ostatecznością, którą potwierdzało moje skręcone z bólu ciało… wszystko zwalniało… powoli… powoli…
Podnieśli mnie, ale nie potrafiłem sam ustać. Klęczałem na zastygłych w skurczu kolanach. Klęczałem nie mogąc pojąć, dlaczego anioły umierają…”

Ruchoma źrenica ślepca



Nie ma już żadnych szans, by dotrzeć do tekstów, które ukrył John Banaar, znany jako Bober. To francuskie nazwisko otrzymał od siostry Ludmierre Banaar, gdzieś na początku 1919 roku, kiedy odnaleziony pod bramą szpitala, został przygarnięty przez jego personel.
Nie ma już szansy, by po szkicach odtworzyć jego losy pomiędzy 1933 rokiem a wybuchem wojny. Tego fragmentu w jego biografii bardzo mi brakuje. Choć na pewno jego dzieciństwo zdeterminowało to, co działo się później, to jednak nie ma do tych informacji żadnego dostępu.
Bober miał ojca. Nazywał się… no właśnie, nikt nie wie, jak się nazywał. Ja nadałem mu imię Wax, bo taki zapis znalazłem we wspomnieniach pohipnotycznych Johnego. Wax Commander. To jego szukamy. Jego miejsca. Miejsca, skąd wpływał na życie swego syna Bobera i wnuka Andrew Pash’a.

wtorek, 15 listopada 2011

Dzielę się tym, co mam…



Szukam światła, choć jak większość z tych, co maja nadzieję, myślę, że dam radę po omacku… ledwo pamiętam już te słowa Maxa Woodward’a. Jest już listopad. Kończę powoli długą i wyczerpującą wędrówkę z Ginącymi Gatunkami. Udźwiękawiam film z Maćkiem Garbowskim. To także żmudna praca… nuty fruwają jak spłoszone łanie.
Wracam już powoli duchem do „Syna Bobera”, który ma już mocnego wydawcę i jest po redakcji Agnieszki Szymkiewicz. O ile wszystko się ułoży po myśli, premiera „Syna Bobera” nastąpi w kwietniu 2012.
Ja od grudnia wracam do Ferro Voo Geo. Trzecia, największa część tej opowieści poprzedza czasowo „Woodward’a”, a nawet sięga do początków XIX wieku. Pewnie będę mógł zamieścić fragmenty już w wkrótce.
Jeszcze raz gorąco przepraszam, że nie odpowiadałem na maile i tak zaniedbałem bloga i jego Kulisy. Obiecuję poprawę.

Pisać do mnie proszę wyłącznie na jacek.roczniak@gmail.com