Musiałem wrócić do zapisków Terence'a Robinsona. Zacząłem od lakonicznego wpisu na odwrocie okładki:
Widziałem
rzeczy, których żadne inne oczy nie miały okazji dotknąć. Bez przyczyny
podróżowałem po świecie, który w przestrzeń inną zamknięty jest. Szukałem świata,
którego ślad tylko w psalmach dostrzegłem. Opowieści z baśni pogranicza,
historie spoza zmysłów doświadczania. Zdarzenia, które w ludzkim umyśle nigdy
by zrodzić się nie zdołały.
Widziałem
drwali, którzy los istnień kształtują. Widziałem Yeriesa Yerusa, którego po
pierwszej wojnie seriańskiej Kowalem nazwali. Widziałem skrzydlatego Kerianica,
kiedy dziecięciem bez skrzydeł był jeszcze.
Ale
czy „widziałem”, to na pewno dobre słowo?
Szukałem
śladów Przewodników i Kavoonów. Szukałem zaginionego syna Kamatosa, którego
Voru nazywają, a który w podziemiach Świątyni Kavoony podróżujących ryturianom
szykuje.
Wiesz
o kim mówię, prawda?