Crown przeczytał jeszcze
raz, zbliżył się do kominka i ogrzał dłonie. Zamyślony, spoglądał co jakiś czas
w stronę nieruchomego Sean’a.
- „Jeśli któregoś dnia wrócę do domu i będę
kimś innym..? – zacytował fragment na głos. – Czy teraz jesteś inny? Sean.
Dlaczego mam uciekać?
Śnieżyca ustąpiła
całkowicie. Śnieg przestał padać. Wiatr ucichł. Na ulicy nie było żywego ducha.
Uliczne latarnie tliły się miarowym, ciepłym światłem.
Thomas Crown
chwycił świecznik ze stołu i stanął blisko brata. Zbliżył płomień do jego
twarzy i wnikliwie przypatrywał się jego oczom. Źrenice, niezmiennie stały
nieruchomo, ale Sean oddychał szybciej. Crown zauważył częściej unoszącą się
pierś brata i pochylił się jeszcze bardziej.
Nagle, od strony
kominka, doleciał ich silny podmuch gorącego powietrza. Crown zachwiał się,
przechylając świecę. Kropla płynnego wosku opuściła świecznik i leciała w dół.
Kiedy dotknęła ręki Sean’a, nie rozprysła się. Przylgnęła ściśle do skóry. W
kominku buchnął większy płomień.
Thomas Crown
obrócił się w jego stronę i stanął do brata tyłem. Kiedy trzeci podmuch
gorącego powietrza wdarł się do salonu, Sean drgnął.
Thomas nie
widział, jak jego brat poruszył oczami i wbił wzrok w środek ognia. Sean przyglądał
się skaczącym po drwach iskrom i nie odrywając wzroku, powoli się podniósł. Wykonał
krok, rozejrzał się po pomieszczeniu i ponownie spojrzał w ogień.
Stojący nadal
tyłem Crown zastygł. Poczuł, że coś za jego plecami zmieniło się. Cień na
ścianie powiększył się. Ręce zaczęły mu drżeć. Przełknął ślinę i odwrócił się.
- Matko Przenajświętsza
– przeraził się na widok stojącego przed nim Sean’a. – Jednak to działa?
Mówiłem, że gorąco woda czyni cuda.
Rzucił się do
uścisku, ale Sean nawet nie podniósł rąk. Stał jak zastygły. Jedynie jego oczy.
Były teraz żywe, poruszały się we wszystkich kierunkach, ale za każdym razem
kończyły swoją wędrówkę w płomieniach kominka.
Kiedy kolejny
podmuch rozsadził salon, Sean jęknął. Thomas był pewny, że się przesłyszał, gdy
Sean zrobił pierwszy krok. Potem następne. Odmoczone skarpety z sunęły się ze
stóp i bose nogi zostawiały mokre ślady na drewnianej podłodze. Thomas próbował
zagrodzić mu drogę, ale Sean odepchnął go i stanął przed kominkiem. Płomienie
łasiły się jakby chciały go wciągnąć. Coraz większe i większe. Nagle Sean potwornie jęknął. Jednym ruchem,
szarpnął surdut. Srebrne zaczepy wystrzeliły jak pociski.
- Co robisz? Co
się z tobą dzieje? – krzyknął Thomas.
Sean niespokojnie
chodził po salonie. Z wielkim trudem próbował ukryć trzęsące się dłonie.
Wskoczył na podest, zajrzał w głąb pomieszczenia, po czym wrócił do wejścia i
przez szybę wyglądał na pustą ulicę.
- Gorąco mi –
powiedział Sean charczącym głosem, próbując ściągnąć koszulę. Dokładnie spięte
mankiety, zablokowały się na
nadgarstkach. Szarpnął mocniej nad głową. Materiał rozdarł się przez całą
długość pleców. Bełkocząc coś niezrozumiale, sycząc pierwsze litery
bluźnierstw, zerwał strzępy tkaniny i ponownie podbiegł do szyby. Szybkimi
ruchami zaczął zamykać okiennice. Zwalał na podłogę, opierające się o nie
obrazy i dekoracyjne świeczniki, które zawieszone po obu stronach wysokiego
salonu, zdobiły wnętrze biblioteki.
- Sean – krzyknął
Thomas chwytając go za barki. – Co się dzieje?
Mężczyzna zamarł.
Zgarbił się i w bezruchu nasłuchiwał.
- Przyjdą po mnie
– powiedział cicho i szeptem powtórzył kilka razy. – Przyjdą po mnie.
- Kto?
Thomas wystawił
do niego rękę, ale Sean odtrącił ją i ruszył do drzwi. Zabarykadował wejście.
Najpierw przystawił do drzwi szafę, a później komodę. Rozpalony, z czerwoną
twarzą wbiegł na zaplecze. Domykał zasuwy, blokował ryglami okna, i przykładał
okiennice do futryn. Na koniec przekręcił klucz. Wskoczył do salonu i
przewracając fotele podbiegł do szyby. Próbował coś dojrzeć przez szparę przy
samym dnie schowka. Giął się i wyginał. Nagle wyprostował się i ryknął z bólu,
wykonując gest, jakby coś zaatakowało go w plecy.
- Na rany
Chrystusa – rzucił się ku niemu Thomas. – Sean powiedz mi co się dzieje. Mam
lekarstwa, tylko powiedz mi, co to może być?
Brat chwycił go
za ramiona, uniósł do góry, jakby Thomas nic nie ważył i patrząc mu prosto w
oczy, wycedził z wielkim bólem:
- Nie ma na to
szczepionki panie Crown – i rzucił nim o
ścianę.
Thomas uderzył
głową i opadł bezwładnie, ale nie stracił przytomności. Przez załzawione oczy obserwował
brata, który teraz jak kot skakał po meblach, obracając się wokół własnej osi,
wyjąc coraz głośniej w przeraźliwym bólu. W końcu Sean zatrzymał się. Położył
płasko na stole, plecami do blatu i oczy wbił w żyrandol, który szklanymi
obręczami, unosił się wysoko nad nim.
Thomas podczołgał
się do jego twarzy i drżącą ręką chwycił go za nadgarstek. Widział jego
czerwone oczy i rozdęte nozdrza, które szukały oddechu. I nagle Sean uśmiechnął
się. Jego twarz na krótką chwilę rozpogodziła się.
- Wybacz mi –
powiedział przekręcając głowę do Thomasa.