Przygotowując się do październikowej premiery mej drugiej powieści, dotarłem do listu Johnego Banaar, który adresował do swego odnalezionego po latach syna. I już nie raz, sposób w jaki wyrażał swoje przemyślenia Banaar, zadziwiały mnie bardzo, to tym razem, "Poradnik dla zmarłych" mną wstrząsnął. Już wkrótce przytoczę fragmenty.
poniedziałek, 3 marca 2014
środa, 4 grudnia 2013
wtorek, 29 października 2013
dla mej córki Justyny - Chodź, opatrzę Ci serce
MW rozdz.20
"Przez kolejne wschody wyciskałem poty
biegając i ćwicząc, lecz później znów mnie dopadło. Byłem smutny, osowiały i
nie chciało mi się istnieć. I kiedy siedziałem pod swym płotem, zwrócony tyłem
do drogi, usłyszałem ciepły głos:
– Chodź. Opatrzę ci serce – powiedział
ktoś. Jakbym księdza usłyszał. Tak się zszokowałem, że poderwałem się i zobaczyłem
postać pastelowej urody. Człowieka, ale o niezwykle jasnej cerze. Skóra jakby
różowa. Piękne, niebieskie, okrągłe oczy. Jasne blond włosy. Czego by nie
powiedział, już był mi bliski. A chodź,
opatrzę ci serce było, jakby ktoś mi wzrok przywrócił.
– Jam Mamut jest i uczucia porządkuję –
przedstawił się. Ja, gdybyśmy byli gdzie indziej, powiedziałbym: – Witaj aniele. – Ale czułem, że tu, byłoby
to nie na miejscu.
– Pierwsza miłość jest najważniejsza. Nie
dlatego, bo jest pierwsza. Dlatego, że pierwsza miłość to narodziny duszy.
Dusza istnieje od twego poczęcia. Masz ją w sobie, bo ciebie tworzy. Zdajesz
sobie z niej sprawę, ale boleśnie ją czujesz dopiero wtedy, kiedy pokochasz
pierwszy raz. Wtedy się naprawdę rodzi – powiedział pochylając głowę.
–
Rodzi?
– No tak. Przy pierwszej miłości dusza się
rodzi – powtórzył swym aksamitnym głosem. – Postaram ci się to wytłumaczyć:
Odwrotnie niż rodzą się ludzie… Wiesz… Wychodzi ktoś z kogoś… Dziecko z matki.
W przypadku miłości i duszy jest odwrotnie. Dusza jest matką, a miłość jej
dzieckiem.
– Pięknie mówisz – rozmarzyłem się. – Ale
czy dusza może być matką?
– To jedyne porównanie jakie mi przychodzi
teraz, ale jeśli się przyjrzysz, pomyślisz… matka jest duszą. Jeśli trafi do
jej wnętrza miłość, staje się jej dzieckiem – zakończył i wskazał drogę ku
świątyni.
– Mówią, że dusza jest nieśmiertelna, więc
sam widzisz drwalu…
– Twoja dusza jest już do końca, zawsze w
tobie. Prawie zawsze – poprawił się.
– Zostaje na zawsze – szepnąłem myśląc o
Niej. – A czy miłość jest ślepa?
– Tak mówią, ale znaczenie jest zupełnie
inne. Jak niemowlak. Narodzona podczas zakochania dusza jest bezkrytyczna. Nie
ma w niej zmysłów, które prowadzą uczucie. Nie kocha za wygląd, bo jeszcze nie
widzi. Nie kocha za słowa, bo niczego nie słyszy. Jest dlatego potęgą.
– Nie do końca mnie przekonujesz drwalu –
powiedziałem nieuprzejmie. On pogładził mnie po ramieniu i spojrzał na korzeń.
Poprawił mi opatrunek.
– Cierpisz nie z powodu miłości. To nie
choroba. Smak zakochania jest najpiękniejszym ze stanów, jakie mogą ci się
przytrafić. O tym z jakiej przestrzeni masz duszę, dowiadujesz się już właśnie
przy pierwszym zakochaniu.
– Kowal mówił, że to kula. Mówił o miłości,
jakby była całkowicie niezależna ode mnie – odparłem.
– Miłość żyje. Głęboko pod świadomością.
Widzisz tylko jej wierzchołek.
– Dlatego mówią, że działa poza rozumem.
– Widzisz Max. Dusza korzysta z oczu.
Szuka. Wpatrujesz się w oczy kobiet".
czwartek, 24 października 2013
Nie zakładaj się z Bogiem
Już na stałe wróciłem do pierwszej części "Mitów Drwali Losu", a więc tej ich części, która dotyczy Kronik Akaszy i wydzielenia przez Cormona swych podopiecznych, których nazwał drwalami. To tutaj pierwszy raz pada nazwa Yeries Yerus - czyli Kowal!
piątek, 11 października 2013
Mit 2 teza 9
Yeries Yerus przyprowadza przed
obliczę Siwca, Drwala Mądrości najwyższego z rodu Steronii, Miklosa.
Siwiec
wyjaśnia mu, że wolą Cormona jest, by ród Steronii przejął obowiązki pisania i
czytania ksiąg awersowych. I wtedy Miklos wyjawia, że ma 43 synów, którzy
wszyscy dar widzenia mają, mimo swej wrodzonej ślepoty. Zatem 44 wszystkich jest
w rodzie, a niewiasty jedynie są widome i życie prowadzą gospodarne, nie
przeszkadzając w nadprzyrodzonej posłudze swych mężczyzn.
sobota, 5 października 2013
piątek, 4 października 2013
kontur
Stetch stał w
miejscu, przebierając nogami. Od wyjścia Crowna minęło ponad pół godziny. We wschodzącym,
ostrym słońcu, śnieg lekko topniał, i buty chłopaka były przemoczone. Dreptał w
miejscu, przebierał palcami. Na zmianę stał raz na jednej, raz na drugiej
nodze. W końcu obrócił się na pięcie i ruszył w stronę rzeki. Odliczył dwa
wejścia i skręcił w trzecią, oznakowaną
dziwnymi rysunkami bramę. Na podwórku nie było odśnieżone. Rozpoznał świeże
ślady po męskich butach i szedł ich tropem, póki nie dotarł do rozpadającej
się, drewnianej przybudówki. Przed spróchniałymi drzwiami ślad się urywał.
Przyłożył ucho, ale wewnątrz było cicho. Zapukał dwa razy, a kiedy nie doczekał
się odpowiedzi, wszedł do środka.
W małym pokoju
klęczał Thomas Crown. W ręku trzymał dłoń pani Stephany, która leżała na
podłodze. Staruszka była martwa.
- Jezus Chrystus
– powiedział chłopak kucając pospiesznie. – Jak to się stało?
Crown nabrał
powietrza i przeciągle westchnął. Z niedowierzaniem przyglądał się staruszce,
która leżała w kałuży krwi.
- Podcięła sobie
żyły… - odparł smutno bibliotekarz. - Ale wcześniej… - Zrobił długą pauzę,
jakby nie mógł wykrztusić cisnących się słów. – Ale wcześniej, spaliła sobie
wszystkie włosy – i to mówiąc odchylił zakrwawiony ręcznik, który przykrywał głowę.
Stetch ledwo
dobiegł do okna. Zwymiotował dwa razy, wydzierając się przy tym niemiłosiernie.
Kiedy wrócił, ręką zasłaniał nos i usta. Przerażonymi oczami zerkał na Crowna,
który jak lekarz oglądał ciało kobiety.
FVG. roz. 1 fragm.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)