piątek, 29 maja 2015

wrócił...


Crown przeczytał jeszcze raz, zbliżył się do kominka i ogrzał dłonie. Zamyślony, spoglądał co jakiś czas w stronę nieruchomego Sean’a.

- „Jeśli któregoś dnia wrócę do domu i będę kimś innym..? – zacytował fragment na głos. – Czy teraz jesteś inny? Sean. Dlaczego mam uciekać?

Śnieżyca ustąpiła całkowicie. Śnieg przestał padać. Wiatr ucichł. Na ulicy nie było żywego ducha. Uliczne latarnie tliły się miarowym, ciepłym światłem.

Thomas Crown chwycił świecznik ze stołu i stanął blisko brata. Zbliżył płomień do jego twarzy i wnikliwie przypatrywał się jego oczom. Źrenice, niezmiennie stały nieruchomo, ale Sean oddychał szybciej. Crown zauważył częściej unoszącą się pierś brata i pochylił się jeszcze bardziej.

Nagle, od strony kominka, doleciał ich silny podmuch gorącego powietrza. Crown zachwiał się, przechylając świecę. Kropla płynnego wosku opuściła świecznik i leciała w dół. Kiedy dotknęła ręki Sean’a, nie rozprysła się. Przylgnęła ściśle do skóry. W kominku buchnął większy płomień.

Thomas Crown obrócił się w jego stronę i stanął do brata tyłem. Kiedy trzeci podmuch gorącego powietrza wdarł się do salonu, Sean drgnął.

Thomas nie widział, jak jego brat poruszył oczami i wbił wzrok w środek ognia. Sean przyglądał się skaczącym po drwach iskrom i nie odrywając wzroku, powoli się podniósł. Wykonał krok, rozejrzał się po pomieszczeniu i ponownie spojrzał w ogień.

Stojący nadal tyłem Crown zastygł. Poczuł, że coś za jego plecami zmieniło się. Cień na ścianie powiększył się. Ręce zaczęły mu drżeć. Przełknął ślinę i odwrócił się.

- Matko Przenajświętsza – przeraził się na widok stojącego przed nim Sean’a. – Jednak to działa? Mówiłem, że gorąco woda czyni cuda.

Rzucił się do uścisku, ale Sean nawet nie podniósł rąk. Stał jak zastygły. Jedynie jego oczy. Były teraz żywe, poruszały się we wszystkich kierunkach, ale za każdym razem kończyły swoją wędrówkę w płomieniach kominka.

Kiedy kolejny podmuch rozsadził salon, Sean jęknął. Thomas był pewny, że się przesłyszał, gdy Sean zrobił pierwszy krok. Potem następne. Odmoczone skarpety z sunęły się ze stóp i bose nogi zostawiały mokre ślady na drewnianej podłodze. Thomas próbował zagrodzić mu drogę, ale Sean odepchnął go i stanął przed kominkiem. Płomienie łasiły się jakby chciały go wciągnąć. Coraz większe i większe.     Nagle Sean potwornie jęknął. Jednym ruchem, szarpnął surdut. Srebrne zaczepy wystrzeliły jak pociski.

- Co robisz? Co się z tobą dzieje? – krzyknął Thomas.

Sean niespokojnie chodził po salonie. Z wielkim trudem próbował ukryć trzęsące się dłonie. Wskoczył na podest, zajrzał w głąb pomieszczenia, po czym wrócił do wejścia i przez szybę wyglądał na pustą ulicę.

- Gorąco mi – powiedział Sean charczącym głosem, próbując ściągnąć koszulę. Dokładnie spięte mankiety,  zablokowały się na nadgarstkach. Szarpnął mocniej nad głową. Materiał rozdarł się przez całą długość pleców. Bełkocząc coś niezrozumiale, sycząc pierwsze litery bluźnierstw, zerwał strzępy tkaniny i ponownie podbiegł do szyby. Szybkimi ruchami zaczął zamykać okiennice. Zwalał na podłogę, opierające się o nie obrazy i dekoracyjne świeczniki, które zawieszone po obu stronach wysokiego salonu, zdobiły wnętrze biblioteki.

- Sean – krzyknął Thomas chwytając go za barki. – Co się dzieje?

Mężczyzna zamarł. Zgarbił się i w bezruchu nasłuchiwał.

- Przyjdą po mnie – powiedział cicho i szeptem powtórzył kilka razy. – Przyjdą po mnie.

- Kto?

Thomas wystawił do niego rękę, ale Sean odtrącił ją i ruszył do drzwi. Zabarykadował wejście. Najpierw przystawił do drzwi szafę, a później komodę. Rozpalony, z czerwoną twarzą wbiegł na zaplecze. Domykał zasuwy, blokował ryglami okna, i przykładał okiennice do futryn. Na koniec przekręcił klucz. Wskoczył do salonu i przewracając fotele podbiegł do szyby. Próbował coś dojrzeć przez szparę przy samym dnie schowka. Giął się i wyginał. Nagle wyprostował się i ryknął z bólu, wykonując gest, jakby coś zaatakowało go w plecy.

- Na rany Chrystusa – rzucił się ku niemu Thomas. – Sean powiedz mi co się dzieje. Mam lekarstwa, tylko powiedz mi, co to może być?

Brat chwycił go za ramiona, uniósł do góry, jakby Thomas nic nie ważył i patrząc mu prosto w oczy, wycedził z wielkim bólem:

- Nie ma na to szczepionki panie Crown –  i rzucił nim o ścianę.

Thomas uderzył głową i opadł bezwładnie, ale nie stracił przytomności. Przez załzawione oczy obserwował brata, który teraz jak kot skakał po meblach, obracając się wokół własnej osi, wyjąc coraz głośniej w przeraźliwym bólu. W końcu Sean zatrzymał się. Położył płasko na stole, plecami do blatu i oczy wbił w żyrandol, który szklanymi obręczami, unosił się wysoko nad nim.

Thomas podczołgał się do jego twarzy i drżącą ręką chwycił go za nadgarstek. Widział jego czerwone oczy i rozdęte nozdrza, które szukały oddechu. I nagle Sean uśmiechnął się. Jego twarz na krótką chwilę rozpogodziła się.

- Wybacz mi – powiedział przekręcając głowę do Thomasa.

sobota, 8 listopada 2014

zapiski dzieci...


- Gdyby ktoś pytał, to nie masz pojęcia, skąd to się u ciebie wzięło – i rzucił Kolesiowi brązową kopertą wypchaną papierami.

W środku były fotografie, karty pacjentów i odręczne zapiski.

- Świat zszywa swoje błędy dratwą – powiedział nagle North. – Wyciąga z nas dusze i wije w palcach nitkę, a później przykłada do ust, by poślinić, wtedy łzy płyną z naszych oczu… a kiedy próbuje nawlec już na igłę, dratwa jest tak gruba, że nigdy się nie mieści… nieudolnie palcami zszywa swoje błędy, naszą dratwą…

- Nie wiedziałem, że posługuje się pan takim poetyckim językiem - Cornel patrzył na Northa z niedowierzaniem.

- To nie moje słowa, chłopcze – inspektor przetarł oczy, jakby odpędzał nadchodzące zmęczenie. – Kiedy znaleźliśmy Dzienniki Bobera, były w nich zapiski dzieci. Nie wiem, kto je tam włożył, bo były pisane innym charakterem pisma. Na pewno to nie było pismo Bobera… ale ten fragment czytałem wiele razy, aż zapamiętałem go.

niedziela, 14 września 2014

Nie zasnąłem...

Wiem od dawna, że Stetchowi Milfordowi, właśnie ten obraz
ukazał się przed spotkaniem. 
 

piątek, 5 września 2014

to Ty?


Jej głos. Był we mnie jak jej miłość. Pływał spokojnie w  żyłach, obiegając moje ciało. Znałem jej ciepło. Tyle na nie czekałem. Pływał tętnicami, odżywiając każdą część ciała. Odebrana miłość ucieka z oczu, które widziały i dotyku rąk, które czuły. Odebrana miłość ucieka z uszu, by nie słyszeć nic, co ją przypomina. Odebrana miłość ucieka do żył, by przetrwać w krwiobiegu.
Syn Bobera. "Ostatnia wola Maxa Woodward'a"


Klęczę. W złotych polach. Lawendowych polach. Jedynej przestrzeni, która przyciąga moje prawdziwe serce. Boję się opuścić powieki. Boję się, bo stracę cię z oczu. Boję się, że w ogóle cię nie było. Boję się, że wolałaś jego i tylko przez przypadek dotknęłaś mojej części. Boję się. Nie wiem, kogo całowałaś w Mieście i po kogo wróciłaś do Krainy. Czy na pewno po mnie? Kraina niesie nie tylko ból. Ona niesie prawdę. Ona nie niesie ciemności. To światło. Otwieram ramiona, by wpuścić trochę wspomnień, a więc nadal umieram, skoro nie patrzę już wprzód. Otwieram ramiona, by poczuć ten północny wiatr, który wysmagał policzki tylu cieniom. Tak, tak łatwo przecież rozpoznać tych, którzy umierają. Oni patrzą tylko w tył. Wdychają wspomnienia. Dostają rozedmy płuc od uniesień dzieciństwa. Po czym opadają jak rozwinięty mlecz, który przerodził się w kosmatą bańkę latawców. Klęczę w złotych polach. Kurczowo ściskam przegub, by od razu wyczuć, kiedy drganie ustanie. Tętno mego świata… puls mego pomylonego dzieciństwa… stukanie… stukanie.

Możesz mówić mi Zevon, bo jestem wędrowcem, który umarł.

on słyszy głosy dzieci

czwartek, 14 sierpnia 2014

Koleś czyli Cornel Cummings


Cummings odczekał, aż policjant wstanie. Naszykował niedużą latarkę, a kiedy ten zaczął spacerować, wślizgnął się do sali. Słyszał, że kobiety wyszły na główny korytarz i coraz ciszej rozmawiając, szły w jego stronę. Pochylił się i całym ciałem przylgnął do ściany, tuż pod samym oknem. Kiedy go minęły, opadł na kolana.

Zasłonięte szczelnie zasłony nie dopuszczały dziennego światła. W pomieszczeniu były cztery łóżka. Sprawdzał najpierw przywieszoną na przedzie tabliczkę z kartą informacyjną, potem zbliżał się do twarzy i w małym świetle latarki przyglądał się głowie. Ostatnie łóżko stało głęboko w rogu.

Cummings zbliżył się do niego, upewnił się, że salowe nie wracają i wyprostował się. Starzec leżał przechylony na prawy bok, twarzą do ściany. Miał łysinę po sam koniec głowy i tylko niewielkie pasma włosów nad uszami. Cummings uniósł mu rękę i zbliżył do szyi starca. Dłoń drżała mu tak bardzo, że zacisnął na chwilę, nie mogąc nad nią zapanować i nerwowym ruchem kilkakrotnie rozpostarł palce, i znów zacisnął w pięść. Obszedł leżącego, a kiedy był na wysokości jego twarzy, schylił się. Z lękiem w oczach przyglądał się starczym rysom. Panujący w rogu mrok nie pozwalał mu dojrzeć rysów. Chwycił lampkę i nacisnął włącznik. Snop ostrego światła rozjaśnił pół sali. Kucnął z powrotem. Bał się spojrzeć, ale powoli odwrócił głowę. Po chwili uśmiechnął się.

- To nie on. Uff – wypuścił powietrze z wyraźną ulgą.

Pastuch podszedł pod drzwi.

- Już – odparł Cummings gasząc lampkę. – Ale coś mi nie gra.

- A co? Ma grać radio? – gruby rozglądał się.

- Nie dowcipkuj, bo mnie szlag trafi – szarpnął go za ramię wciągając do sali – Zobacz, tylko ta karta jest świeżutka jak bułka. Czyściutka. Ktoś na szybko napisał nazwisko.  Musimy zadziałać inaczej!

- Zadziałać inaczej? Skąd bierzesz takie słowa? – a kiedy Cummings nie reagował, podsunął się pod samo ucho. - Jak to chcesz sprawdzić? – syknął grubas. – Chyba widzisz, że ma gips. Nie wystarczy ci, że ma inną gębę?

- Cicho! – syknął Cummings. - Przypomniał mi się ten chłopak ze szpitala – Cummings siedział pod ścianą i nie odrywał wzroku od szyby, przez którą co jakiś czas zaglądał policjant, odsuwając zewnętrzną firankę. – Haki Haka w innym ciele…

- Po co to łączysz?

- Nie wiem, ale Max napisał to samo.

- Nie Max, tylko stary Gabriel – gruby wycierał w koszulę spocone ręce.

Cummings podniósł się. Odsunął ze staruszka kołdrę i przyglądał się szyi.

- Co ty jesteś? Nekro? – grubemu pot płynął po czole.

Cummings nie zwracał na niego uwagi. Odsznurował krótkie linki, które przy obojczyku spajały obie części koszuli. Najpierw po lewej, a później po prawej stronie. W końcu zsunął w dół brzucha materiał, odsłaniając klatkę piersiową.

- Kurwa, Cummings. Czy ciebie pojebało? – Pastuch zaciskał zęby i wytrzeszczał oczy.

- Muszę być pewny, że pracuje mu serce – i to mówiąc pochylił się nad staruszkiem.

Klatka piersiowa unosiła się i opadała. Siwe włosy otaczały nieduże, ciemne brodawki.

- Sporo przeszedł ten człowiek – gruby wskazał na miejsce w okolicach serca.

Tuż pod mostkiem rozciągała się wielka jak dłoń blizna. Pod siwym owłosieniem była prawie niewidoczna i przypominała ślad po rozcięciu. Wklęsłe mięso zabliźniło się dawno temu.

- Stare czasy. Zagoiła się wiele lat temu – szepnął Pastuch.

Cummings przekręcił głowę i spojrzał na niego zdziwiony.

- No co? Ciotka też miała wypadek kiedyś, dwadzieścia lat temu. Niedawno widziałem jej łokieć. Jest mniej zabliźniony niż to tutaj – i kiwnął w stronę staruszka.

- Sprawdź, czy nikt nie idzie – Cummings rzucił  surowo.

- Czego ty chcesz, do cholery? Spieprzajmy stąd. Chyba już wiesz, że to nie on!

- Muszę być pewny.

- To ci nie wystarcza?

- Muszę być pewny, że ten staruszek to nie Bober, ale bardziej to muszę być pewny, że to Max do mnie przemawia.

Pastuch rozłożył ręce. Cofnął się do ściany i oparł się zrezygnowany całym ciałem.

Cummings nie zwracał uwagi na jego nawoływania i westchnienia. Zakrył leżącego, zawiązał koszulę i nakrył kołdrą. Przesunął się w dół i zatrzymał się przy kolanach.

- Daj mi nożyce! – rozkazał twardo.
- Co ci dać? – gruby jęknął. – Opanuj się na Boga, bo skończymy w więzieniu do końca życia.


("Syn Bobera" rozdział 11, fragment)