piątek, 4 października 2013

kontur


Stetch stał w miejscu, przebierając nogami. Od wyjścia Crowna minęło ponad pół godziny. We wschodzącym, ostrym słońcu, śnieg lekko topniał, i buty chłopaka były przemoczone. Dreptał w miejscu, przebierał palcami. Na zmianę stał raz na jednej, raz na drugiej nodze. W końcu obrócił się na pięcie i ruszył w stronę rzeki. Odliczył dwa wejścia i skręcił  w trzecią, oznakowaną dziwnymi rysunkami bramę. Na podwórku nie było odśnieżone. Rozpoznał świeże ślady po męskich butach i szedł ich tropem, póki nie dotarł do rozpadającej się, drewnianej przybudówki. Przed spróchniałymi drzwiami ślad się urywał. Przyłożył ucho, ale wewnątrz było cicho. Zapukał dwa razy, a kiedy nie doczekał się odpowiedzi, wszedł do środka.

W małym pokoju klęczał Thomas Crown. W ręku trzymał dłoń pani Stephany, która leżała na podłodze. Staruszka była martwa.

- Jezus Chrystus – powiedział chłopak kucając pospiesznie. – Jak to się stało?

Crown nabrał powietrza i przeciągle westchnął. Z niedowierzaniem przyglądał się staruszce, która leżała w kałuży krwi.

- Podcięła sobie żyły… - odparł smutno bibliotekarz. - Ale wcześniej… - Zrobił długą pauzę, jakby nie mógł wykrztusić cisnących się słów. – Ale wcześniej, spaliła sobie wszystkie włosy – i to mówiąc odchylił zakrwawiony ręcznik, który przykrywał głowę.

Stetch ledwo dobiegł do okna. Zwymiotował dwa razy, wydzierając się przy tym niemiłosiernie. Kiedy wrócił, ręką zasłaniał nos i usta. Przerażonymi oczami zerkał na Crowna, który jak lekarz oglądał ciało kobiety.

FVG. roz. 1 fragm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz