Stetch stał w
miejscu, przebierając nogami. Od wyjścia Crowna minęło ponad pół godziny. We wschodzącym,
ostrym słońcu, śnieg lekko topniał, i buty chłopaka były przemoczone. Dreptał w
miejscu, przebierał palcami. Na zmianę stał raz na jednej, raz na drugiej
nodze. W końcu obrócił się na pięcie i ruszył w stronę rzeki. Odliczył dwa
wejścia i skręcił w trzecią, oznakowaną
dziwnymi rysunkami bramę. Na podwórku nie było odśnieżone. Rozpoznał świeże
ślady po męskich butach i szedł ich tropem, póki nie dotarł do rozpadającej
się, drewnianej przybudówki. Przed spróchniałymi drzwiami ślad się urywał.
Przyłożył ucho, ale wewnątrz było cicho. Zapukał dwa razy, a kiedy nie doczekał
się odpowiedzi, wszedł do środka.
W małym pokoju
klęczał Thomas Crown. W ręku trzymał dłoń pani Stephany, która leżała na
podłodze. Staruszka była martwa.
- Jezus Chrystus
– powiedział chłopak kucając pospiesznie. – Jak to się stało?
Crown nabrał
powietrza i przeciągle westchnął. Z niedowierzaniem przyglądał się staruszce,
która leżała w kałuży krwi.
- Podcięła sobie
żyły… - odparł smutno bibliotekarz. - Ale wcześniej… - Zrobił długą pauzę,
jakby nie mógł wykrztusić cisnących się słów. – Ale wcześniej, spaliła sobie
wszystkie włosy – i to mówiąc odchylił zakrwawiony ręcznik, który przykrywał głowę.
Stetch ledwo
dobiegł do okna. Zwymiotował dwa razy, wydzierając się przy tym niemiłosiernie.
Kiedy wrócił, ręką zasłaniał nos i usta. Przerażonymi oczami zerkał na Crowna,
który jak lekarz oglądał ciało kobiety.
FVG. roz. 1 fragm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz