poniedziałek, 30 listopada 2009

matula rozmnożyła się przez... pączkowanie

Wkurzyłem się… kobiety… teraz wy młode! Do wkurzonej nędzy… wasi chłopcy już mają jedną mamę. Myślicie, że potrzebują drugiej? Nie. Nie wkurzona mać. Nie potrzebują drugiej i to młodszej, przez co bardziej zajadliwej.
Niech ochłonę.
(chyba już)
Co to za idiotyczne pomysły, by wydzielać swym ukochanym chłopakom czas, wydzielać ilość wypitego piwa… UF. Kobitki… tu wychodzi wasza „luźna” natura. Cudzysłów to oczywiście żart. Jak możecie?
Dobra! Do rzeczy:
Przysłuchuję się namiętnie dyskusji, jaką toczy mój przyjaciel ze swoją córką. A właściwie on mówi mi to, co wyrabia jego siedemnastoletnia latorośl. Maria, bo tak ma na imię, ma chłopaka. Starszego od siebie. Z nim rozpoczęła potajemnie współżycie i jak to bywa w tym wieku uważa, że świat legł u jej stóp. Dobra. OK. Takie są prawa dojrzewania. Ale… no właśnie, dalej było szczęście… pierwsza rocznica, kwiaty… (trochę przypomniane, bo On zapomniał) ale szczęście i szczęście. I ostatnio mój przyjaciel wyjawia mi, że jego córka, owa Maria… śledzi swego chłopaka. Wylicza mu czas… ma za złe, że On spotyka się z kolegami, a nie z nią. Jak On gdzieś wychodzi na większą imprezę, to Maria z miejsca sprawdza w sieci, czy taka impra w ogóle ma miejsce. O zgrozo. Dziewczyny! Wyzwolone i nietykalne. Dajcie na Boga spokój. Mężczyzna cały czas kocha swą matkę, ale tak jak ją kocha tak samo nienawidzi za wieczne prowadzenie za rączkę. Choć faceci tego nie mówią, to jednak tego nienawidzą. Tak po prostu. Zatem dajcie trochę oddechu. Dajcie. Nie traćcie czasu na śledzenie i rozmyślania, co On robi… z kim jest…
Odwieczna zasada mówi, że kobieta zdradzi cię wtedy, kiedy w ogóle się nie spodziewasz. Odnośnie mężczyzny jest bodaj odwrotnie. Kiedy Ty kobieto czujesz, że masz już w szponach swego partnera, że po kilku dobrych nocach on ma być wdzięczny za wszystko… Baby, ja wam mówię, dajcie spokój. Powtarzam, że jak ma się coś stać złego to i tak się stanie i nic nie pomożecie (a na pewno nic swymi zakazami). Podkreślam zdecydowanie: mężczyzna ma już jedną matkę i za nic nie chce drugiej i choć od razu tego nie powie, bo nie tak szybko młodzież to sobie uświadamia, to nie znosi zakazów, ględzenia i pilnowania matuli. I zrobi wszystko, by jego ukochana dziewczyna nie rozmnożyła się przez pączkowanie. Za nic!

sobota, 28 listopada 2009

mewa to nie ptak tylko typ mężczyzny

Obiecałem i dotrzymuję słowa…
Dwa miesiące temu byłem na zdjęciach w Chorwacji. Był ze mną szef kanału i tłumaczka, Aga Stasiak. Miła, kompetentna babka, kochająca Chorwację nad życie. Naszym celem było objechanie kilku wysp, przygotowując trasę kamery na przyszły rok. Dokumentacja dzieliła się tak: przyjazd na wyspę, rozmowa z lokalnym przewodnikiem i moje zdjęcia w wybranych miejscach.
I pewnego dnia dotarliśmy do miejsca Punat na wyspie KRK. To był jeden z tych gorących dni, że gdyby nie Klima w wozie, to byśmy nie odlepili się od siedzenia. Po przyjeździe do Punat, zaczęliśmy tradycyjnie od obiadu. Przyjechała pani Przewodnk, starsza mocno, ale dystyngowana i tak bardzo muzealna (akcentowała każde słowo, stopniowała napięcie i ważność informacji)
Nasza tłumaczka Aga, w biegłym i melodyjnym chorwackim porusza się jak ja w polskiej mowie, i Panie sobie rozmawiały, od czasu do czasu wtrącając po angielsku jakiś wątek, który mocno mnie ożywiał… prostowałem się natychmiast, resztka bułki maczanej w oliwie wypadały mi na bielutki obrus… i włączałem się w peany na cześć pięknych wysp tego kraju. Jednak po dwudziestu minutach zrobiło się nudno. Kuba siedział zamyślony, podnosząc coraz częściej spory kieliszek, który napełniał jeszcze częściej… (sam nie wiem kiedy)
Ja piłem wodę, z gazem, później drugą i piątą… i nagle merytoryczne (jak się domyślałem) rozmowy pań przerodziły się w chichot. Później w śmiech… faktycznie niedaleko nas usiadł starszy, dobrze ubrany pan, ale nie miał niczego śmiesznego na sobie. I wtedy pierwszy raz usłyszałem słowo „Mewa”. Nie świadomy niczego popijałem nadal wodziuchnę, coraz mniej zagadując, przysypiającego kompana. Nawet próbowałem przywrócić jakiś wczorajszy temat, ale szerokość szpary powiekowej nakazywały moje milczenie, bo rozmawianie z posągiem nie jest miłe. I coś tam bąknąłem, ale śmiech pań był już wielkości nagłośnieniu Metaliki. Ale, ale Aga zrozumiała mój grobowy wzrok i wielką chęć włączenia się do rozmowy. Zatem panie płynnie przeszły na angielski i rozpoczęło się tłumaczenie. Uwaga: Mewa to typ mężczyzny, który wyszukuje wśród starszych kobiet, szczególnie takich nie za łądnych, ale za to Midasowo Majętnych. Omamia je, obiecuje małżeństwo… i tyle. Jak ja to usłyszałem, to od razu łokciem zarządziłem pobudkę mego kompana, powtórzyłem mu to co usłyszałem i zamarzyłem:
Ja tu przyjeżdżam sam. Znajduję sobie babeczkę, oddaję się dzikiemu seksowi i jestem ustawiony do końca swych dni. Mój kompan jednak mnie schłodził, bo od razu przepowiedział, że po dzikiej orgii to muszę mieć respirator pod łóżkiem, nauczyć się udzielać pierwszej pomocy itd. Itd.
I od tego momentu zaczęliśmy sobie dopowiadać, jak by to było, gdybym ustalił jakiś arkusz testowy dla takich kandydatek. Czyli na początek wydolność sercowo-wydechowa, czyli ilość stosunków w ciągu miesiąca, dalej ilość zer na koncie (przed przecinkiem) i ewentualny czasokres do zgonu. To trzy warianty, które musi mieć w sobie babka łowiona przez Mewę. I tak żeśmy się sobie gadali, i nie zauważyłem, że mój kompan płacze. Leją mu się łzy ze śmiechu. Okazuje się, że zaczął sobie to wszystko wyobrażać. Panie zesztywniały, ich kamienne miny przeradzały się w wielki znak zapytania. Ja także zacząłem się panicznie śmiać, a mój druh siny na twarzy, przechodził w powolny bezdech. Nie mógł złapać powietrza. On rżał… zaklinowany w potrzasku mych dowcipnych sugestii o wyższości współżycia z ryczącą pięćdziątką nad szybkim numerkim z jeszcze starszą panią.
Jednak po drugiej stronie stołu, szykował się międzynarodowy skandal. Aga nie widząc wyjścia z tego pata, bo żaden z nas nie był w stanie złożyć prostego zdania,
Zaczęła wszystko to tłumaczyć na chorwacki, bo my już także daliśmy spokój z angielskim i jechaliśmy po polsku. I co zrobiła Aga, zaczęła to wszystko jej tłumaczyć. Pani z Chorwacji zbladła, ale widząc przed sobą dwóch kretynów, ocierającymi łzy śmiechu, rozluźniła się i powoli zaczęła wsłuchiwać się w to wszystko. I tak wszyscy zaczęliśmy się śmiać, że kelner nas zaczął uspokajać… a ja drążyłem temat Mewy… deklarując chęć bycia Mewą… w następnym życiu, bo teraz to prędzej jestem dzięciołem, niż błękitnym mewiskiem.

Teraz żony, kochanki i kanapki. Poziom trzeci: „Niezrobienie bułki w ogóle…”
a już myślałem, że temat kanapek do pracy to temat zastępczy… a tu wrzawa. Kobiety mocno są zainteresowane, po czym i jak mężczyźni widzą i oceniają kobiety. Myślałyście babeczki, że facet jest ślepy i nic nie widzi? Nic bardziej mylnego. Do rzeczy: wczoraj Martyna pytała mnie, czy kobieta która nie robi mężowi w ogóle kanapek do pracy, to jest żona młodsza czy żona starsza. Poprosiłem Was miłe panie o pomoc i na maila dostałem kilka podpowiedzi. Jedna była mocno niecenzuralna, i mimo że było tam napisane po polsku, to mało zrozumiałem. Dlaczego? Ano dlatego, że moja czytelniczka wyzwała mnie od seksistowskich czarnych murzynów, gdyż jestem na usługach jakiś lumpiar, a nie prawdziwych kobiet, bo UWAGA Prawdziwe Kobiety Nie Robią Kanapek.
(cisza… pauza… odstęp i spacja i spacja… ciiiii…..)
I czy teraz (po głębokim wdechu) ja mam się do tego ustosunkować? Hm, mam z tym problem, gdyż po pierwsze czarnym murzynem nie jestem (słowo) seks lubię, stosunek do kobiet mam wyraźny i czytelny, nie poruszam się poza granice, określane jako „seksistowskie” (cokolwiek w tym kontekście by to nie oznaczało).
Natomiast wyjaśniam, że nie jestem zniewolony przez słabe kobiety, przez smutne żony, które robią bułki swym mężom. Śmiem nawet twierdzić, że kobiety które nie robią w ogóle kanapek są bardzo daleko od swych mężów. Bardzo. Może są myślami przy kimś innym? Mylę się?

I słowo jeszcze o poszukiwanej przeze mnie figurce. Nie wiem dokładnie, skąd wzięła się figurka, ale wiem dlaczego jej poszukuję. Otóż ja sprawdzam procedury Bobera.
Sprawdziłem te procedury, które wykonywał Bober i stąd szkicował postacie dzieci, a później szkicował własną. Starałem się opisać to w książce, ale miałem za mało przetłumaczonych dokumentów. Wiem z maili do mnie: (roczniak_jacek@poczta.onet.pl) że nadal za mało wyjaśniam kulisy tej sprawy starca Bobera i jego syna. Poprawię się. dla niecierpliwych: www.woodward.com.pl

czwartek, 26 listopada 2009

Dlaczego kobitkom nie wychodzi

Powiem szczerze, że kobiece forum jest dużo łatwiejsze niż męskie. Nie to, że łatwiej pisać, bo łatwiej zrozumieć, ale chyba jednak mężczyzna nie analizuje tak swego bytu jak kobieta, czyli często i jednopoziomowo. Mężczyzna jak już ma refleksję, jak już zdobędzie się na retrospekcję, to zwykle kończą się one wojną światową, rozwodem albo trwałą ucieczką w świat marzeń.
Jedna miła, kompetentna babeczka którą znam, producentka (o ta właśnie od TV) zadała mi klina, bo spytała wprost, dlaczego kobiety się tak męczą… się oceniają ciągle i w ogóle autokrytyka. Ja, choć nie jestem kobietą (serio) zrobiłem myślący wyraz twarzy (to naprawdę trudne) i obiecałem, że poruszę w sobie ten temat. No i tak postawiłem wodę na kawę, bo sam w kuchni akurat byłem - dostawiłem laptopa i zalałem sobie pół kubka, drugie pół wody poszło na me place… to i sobie zakrzyczałem po angielsku (fuck… odmieniłem to słowo przez przypadki – mimo, że to czasownik) później, jak trochę ochłonąłem, wsadziłem dłoń do zamrażarki, i w oparach mgły siedziałem przyklejony, bo nie zauważyłem, że rękaw lekko mokry był i przyspawało mnie do jednej z półek zamrażalnika.
W drugiej części wieczoru miałem trochę więcej czasu na myślenie. Siedziałem i rozkminiałem. Zacząłem myślenie od tezy mej producentki, że Kobiety tyle czasu myślą o sobie, czy to dobrze jak pierwsze wystartują do mężczyzny czy nie dobrze. I w pierwszym odruchu przytaknąłem: no jasne, czemu nie! Ale po chwili (nie mylić z głębszym zastanowieniem się) doszedłem do wniosku, że to jednak faceci wybierają. Szukają, tropią, patrzą i wybierają. Zatem, nie bardzo chyba bym był zadowolony, gdyby jakaś babeczka mi się „wpatrywała” w oczy.
Oczywiście to miłe. Są faceci, którzy na tym budują swoje życie erotyczne, ale ja do nich nie należę (słowo).
Do rzeczy: faceci myślą źle o babkach, które są pierwsze. Źle to znaczy, że nie myślą o nich „niedostępne, niezdobyte, tajemnicze i chroniące wszystko”.
No bo, jak to możliwe by facet myślał inaczej o kobiecie? Co ma myśleć: łatwa… dostępna… roztwarta… ? Pewnie żaden mężczyzna nie będzie chciał znać takiej babeczki ( z wyjątkiem facetów typu Mewa – ale o tym jutro)
I tak się zamyśliłem (to rzadki proces, dlatego tak mnie powalił uczuciowo) że nie zauważyłem, że mężczyźni z reguły nie myślą o sobie, nie analizują siebie, nie grzebią w głębinowej, wielopoziomowej rozkminie… zadając sobie milion pytań, jaki jestem, jaki jestem dla Niej… czy ona jest ze mną szczęśliwa… Powiem, że chyba było by lepiej takich pytań nie zadawać. Nie prowokować samca, który dba o stado… walczy o byt i przy tym o swój mit.
Dlatego polecam kobitkom, by nie za dużo myśleć o tym, czy ja mogę pierwsza… uważam, że Kobieta musi znać swoje miejsce. Jej miejsce przy Facecie. Przy Jej facecie. Mężczyźni (nawet ci przeczący) lubią jak czują, że kobieta jest ich. Choć rzadko to mówią, to tak jest. Są dumni, jak mówi się do nich „mój mężu” bo to przynależność, lubią jak się mówi do nich na powitanie: „jestem moje kochanie” itd. Itd. To wszystko to oznaka przynależności i przywiązania. I tu uwaga: uwaga na facetów, którzy deklarują kobiecie: :chcę byś była wolna… była moja, ale wolna, miała swoje życie” – to z ust większości facetów oznacza, że Mężczyzna też chce być wolny, a nie spowiadający się… tłumaczący ze wszystkiego itd.
Droga Producentko… uważam, że Kobiety nie mogą pierwsze, ale już śpieszę wyjaśnić, że Wy macie tyle cech, tyle latarni morskich, które wysyłają do nas sygnały. Uważam, że jeśli facet nie widzi, to znaczy że nie płynie do twego portu (wstrzymaj wyobraźnie! Wstrzymaj). A mgła codzienności czasami przysłania te sygnały Wasze… dobrze, potwierdzam… ale naprawdę, patrzcie i czekajcie. To skuteczne lekarstwo na samotność. Cierpliwość i nadzieja. Skuteczne. Uwierzcie.
Winny jestem jeszcze (choć myślałem, że temat jest zamknięty) kilka słów min. do Martyny, która pyta wprost, do jakiej grupy kwalifikować żony, które nie robią kanapek swym mężom w ogóle… (tak, są takie… wiem).
Pozwolę sobie poprosić o pomoc same panie. Ja niestety znam odpowiedź na to pytanie, ale… wyjątkowo oddam najpierw głos Kobietom.

Muszę wrócić do mej prośby, o pomoc w poszukiwaniu figurki Bobera Banarego. Postać jego i procedury dokładnie opisane są w książce „Woodward”, ale sama figurka może być już w Polsce. Przypomnę, że w latach osiemdziesiątych w Londynie starzec Bober Banary przetrzymuje dzieci w śpiączkach, nie pozwalając się im wybudzić. Nie ma nigdzie jego fotografii. Są tylko szkice i ta jedna, jedyna figurka. (więcej na www.woodward.com.pl)

Francuskie Tornado

No i stało się. Treści zamieszczane na mym Blogu wywołują nie tylko pozytywne reakcje. Oczywiście chodzi o wątek damsko damski i damsko męski. Mocno się zdziwiłem wczoraj, jak mój szwagier wyjawił mi, że on także rozpoznaje po ilości i zawartości kanapek swych kursantów to, jakie oni posiadają żono-kochanki. (czytaj rozdział poniżej pt: „testy potwierdziły zgodność”)
Otóż mój szwagier prowadzi szkołę nauki jazdy i z różnymi ludźmi ma do czynienia. Po moim sygnale na Blogu, że można z powodzeniem i dużą dokładnością odróżnić młodą żonę od starszej, mój szwagier poczynił obserwacje. Oto co zobaczył: pierwszy obiekt-kursant podczas przerwy w jeździe wyciąga bułeczkę. Od razu widać, że bułka jest spora. Nie tam jakaś tesco’wa, sprasowana, kilka razy przejechana kołami widłowego wózka. Buła zawinięta w sreberko i to kilka razy, od razu rozpoznaje, że ktoś wspominał coś, podczas pakowania. Nie wiem co powiedział by Freud, ale mój szwagier pomyślał „oho, było w nocy ostro”. I od tego momentu on wciela się w Holmes’a i łapczywym wzrokiem obserwuje: kursant powoli ściąga sreberko… odwija każdą powierzchnię z namaszczeniem… na jego twarzy jest uśmiech, wzrok błądzi gdzieś po odległych zakamarkach minionej nocy. Mój szwagier wie, że było ostro… pozwala sobie nawet na nadinterpretację, że było romantycznie… dłuższa gra wstępna niż zwykle… no i nie za dużo wina, bo kursant wyraźnie pamięta okoliczności, które w sumie doprowadziły do powstania tego pięknego owocu ich miłości, czyli wielkiej bułki w sreberku.
Jednak chcąc to potwierdzić, rzuca pytanie kursantowi, który mimo przełykania śliny (tego już nie będę interpretował, czy to z głodu czy ze wspomnień przeżytych doznań), że mimo przełykania śliny bułka nadal jest nie ugryziona.
Kursant najpierw nie reaguje, a później z trudem doprowadzony do strumienia codzienności, nie może złożyć zdania, tylko bełkocze coś o „Francuskim Tornadzie” i powikłaniach po „Chińskiej Czapie”.
Mój szwagier odpuszcza. Wychodzi na papierosa, wraca i kontynuują jazdy. Wiem, że obserwacje będą kontynuowane. Przekażę.

poniedziałek, 23 listopada 2009

jednak przetrzymywał je w śpiączkach


Jeszcze raz postaram się zestawić informacje, które wiem o procederze przetrzymywania dzieci w śpiączkach.
Wszystko zaczęło się w dzielnicy Londynu Hammersmith. Jest rok 1985. W willi staruszka Banarego dochodzi do próby samobójstwa. Próby dokonuje nastolatek Max Woodward, który pozostaje na śpiączce.



Policja nie znajduje żadnych podstaw do wszczęcia postępowania. Rok później, dochodzi do kolejnej próby samobójczej. Tym razem chodzi o właściciela willi Bobera Banarego. Oprócz policji na miejscu jest lekarz psychiatrii doktor Thomas Snake. (na zdjęciu badając dzieci)



Tym razem policja dostaje pozwolenie na przeszukanie całości oraz na całodobową obserwację. Po kilkunastu tygodniach do willi przychodzi Andrew Pash. Zaprowadza policję do opuszczonej barki, gdzie rzekomo był w dniu popełnienia obu czynów. (na trzecim zdjęciu)

niedziela, 22 listopada 2009

szaleństwo... on kodował tylko liczebniki



Bober jednak szyfrował procedury drwali. Nie mogę ochłonąć. Szok. Szyfrował każdą procedurę oddzielnie! To dlatego nikt nie mógł znaleźć powiązania pomiędzy cyframi przy nazwiskach dzieci, a liczebnikami nadanymi w papirusach. Kompletny szok. Tylko kto mi to rozszyfruje.
Doktor Snake nie miał szans wyciągnąć tego od dzieci, bo Bober ich nigdy nie formatował.

testy potwierdziły zgodność

Od mojej bliskiej znajomej, która jest skutecznym producentem TV, z którą pracowałem kilka lat, otrzymałem uwagę mailem, że fragment o podziale kobiet na kochanki i zwykłe żony jest mocno krzywdzący. Otóż od razu prostuję, że ja nie dokonałem żadnego podziału, a tylko podałem (zacytowałem nawet) kilka prostych czynności, po których można rozpoznać: czy mieszkasz z kochanką czy z żoną (proszę samemu sprawdzić poniżej: „dwa stwory w jednym ciele”)
Ponieważ jednak sprawa zrobiła się gruba, bo i bliżsi mi osobnicy zaczęli wytykać ten opis jako krzywdzący, spytałem dwóch innych moich kolegów operatorów, czy prawdą jest, czy nie prawdą taki podział. I co? No i oczywiście miałem rację tak to opisując. Mało tego, poproszony zostałem o kilka wskazówek, (gdyż moi koledzy są już wszyscy żonaci) i kilka wskazówek by się im przydało, by stwierdzić, czy ich żony są młode… czy starsze. I tu przyznam szczerze, nie było łatwo. Samo pożycie nie jest wyznacznikiem, choć wszyscy na hura piszczą, że małżeństwa z wieloletnim stażem są bardzo blisko raz na trzy miesiące. Nie chcę tego prostować, bo uważam, że starszą żonę charakteryzuje kilka innych, bardziej codziennych rzeczy.
I tu zasięgnąłem informacji i moi doradcy mówią: „żonę można już poznać po zrobieniu kanapki”. Te informacje mną wstrząsnęły. Nie mogłem uwierzyć. Natychmiast nakazałem swym kolegom o sprawdzenie tej tezy. Sylwek potwierdził następnego dnia… a oto jak wygląda ta teoria, odróżniająca młodszą żonę od żony starszej:
Kanapka młodszej żony: bułka, w środku lekko masła, gram sałaty, pół rzodkiewki i cieniutki (na granicy widzialności) cieniuteńki plasterek szynki (dwadzieścia razy cieńszy niż warstwy buły).
Kanapka starszej żony: bułka, w środku bez masła, żadnej sałaty, żadnej rzodkiewki i gruby, a nawet kilka grubych plastrów szynki.
Pytania „dlaczego” w takich rankingach nie mają sensu. Tak jest i koniec. Wszystko prowadzi do codziennych, praktycznych, tuzinkowych czynności. Ale od teraz wyciągając bułkę w pracy pomyślisz sobie chłopie: „hm… mam starszą żonę, ale hm… jaka zajebista ta kanapka”.

Autor tego Bloga nie ponosi żadnych konsekwencji za ewentualne rozpady małżeństw. Autor tegoż Bloga nie posiada żadnych udziałów w firmach wędliniarskich.

sobota, 21 listopada 2009

przecięta scena

Byłem niedawno na ciekawych zdjęciach. Z reguły jestem spokojny… zamyślony (przynajmniej sądząc po wyrazie twarzy) no i był taki odcinek o „Kobiecie na zakręcie”. To był dzień zdjęciowy, w którym jestem z drugim operatorem. Słowo wprowadzenia: konwencja reportażu, dokumentu czy „nawet” fabuły wymaga określenia, w jaki sposób „opowiada” kamera. Najprościej jak umiem, postaram się to wyjaśnić: narracja kamery, czyli sposób opowiadania, sposób pokazywania (kadrowania, ruchu kamery, ustawiania planów) i krótkie przykłady jak może opowiadać kamera: jako narrator zewnętrzny nieaktywny, czyli stawiamy kamerę i koniec. W wyznaczonym planie (przestrzeni którą obejmuje kamera) dzieje się akcja. Kamera nie rusza się. nic. Cisza. Drugi mój podział to narrator zewnętrzny aktywny, czyli kamera aktywnie pokazuje akcję… podążą za bohaterem, kadruje z różnych pozycji, z różnych miejsc… itd (ze statywu czy z ręki, czy jazda itp.)
Trzeci mój podział to narracja kamery w subiekcie… czyli widz jest w kamerze! Kamera idzie, stoi czy jedzie… jest żywa… bo jest „człowiekiem – najczęściej” ((podkreślam, że ten język i terminologię dostosowuję do różnych czytelników mego Bloga)) czyli taka kamera reaguje na wszystko tak jak człowiek, i uwaga co najważniejsze, ludzie w interakcji zwracają się także do kamery!
To trzy najgrubiej skrojone podziały pracy kamery… jej sposobu pokazywania i przekazywania świata. Ale oto… uwaga. Poznałem dokładniej czwarty sposób! Nazwałem go sposobem newsowym. Nic do news’ów nie mam. To najcięższy chyba kawałek chleba dla operatora, który bardzo rzadko ma możliwość „zbudowania” sobie jakiegoś planu zdjęciowego… posadzić swych rozmówców w ładnym miejscu, zbudować z tyłu lub przed nim jakieś dodatkowe elementy (obraz… kwiaty… posągi itp.) Operator przy newsach najczęściej, tam gdzie stanie – tam włącza kamerę i stara się kadrować. (bo w sejmie ciężko inaczej, bo na Paradzie na środku ulicy, czy na zawodach w biegach przełajowych – także ciężko inaczej) Naprawdę ciężka praca. By coś takiego ładnie pokazać, to naprawdę jest wielka sztuka. Newsy (czy w kanałach informacyjnych czy newsy w Faktach) mają wciąż ten sam problem, by ładnie pokazać to, co najczęściej ładne nie jest!
I wracam już do trybu kadrowania newsowego. To wyglądało tak: poważny dokument ”Kobieta na Zakręcie”, jesteśmy w plenerze. Wielka willa, którą projektuje nasza bohaterka. Wokół wspaniały ogród. Wyciągam ciężką jak psia mać lampę 1,2 kW, po chwili drugą, do tego transformatory, kable… ręce mam do ziemi. Jest Ania Maruszeczko już na planie, jest jej bohaterka. Ustalamy miejsce grania rozmowy i mój starszy kolega operator proponuje, że on to zrobi na jedną kamerę, że będzie szedł przed paniami i już. Pomysł dobry. Wycofuję się grzecznie, ustawiam sobie swoją kamerę do innej sceny. Nagle kątem ucha słyszę, jak pani reżyser Maria pyta, a jak pokażemy dom, o którym rozmawiać będą panie. I wtedy słyszę odpowiedź kolegi… „no że on się obróci, „dojedzie” przyostrzy, pokaże, wróci na panie i dalej… i jak będzie wątek o ogrodzie, to on się obróci „dojedzie” i pokaże” – koniec cytatu.
Reżyser, pani Maria zbladła i badawczym wzrokiem patrzyła na mnie. Już nie będę przedłużał, co i jak się skończyło, ale chcę jasno powiedzieć o czymś głębszym, by pewnych prostych rzeczy nie komplikować, mimo, że będzie się to wydawać proste, to jednak mocno skomplikuje. A by tę pointę przedstawić czytelniej, lepiej podzielić pewną czynność na kilka mniejszych, niż jednym ciągiem robić kilkanaście na raz. Byt kamery i byt ujęcia jest wbrew pozorom bardzo, bardzo hermetycznym bytem. Nie jestem żadnym wykładowcą, o kamerze wiem tyle ile ją poznawałem i uczyłem, ale wszystko co magiczne jest właśnie w ujęciu. Dlatego nie męczmy ujęć, pokazując wszystko w jednym: panie mówiące, dom pokazywany, ogród zaciemniony itd. Itd. Itd.

czwartek, 19 listopada 2009

dwa stwory w jednym ciele

Wiem, że wzbudziłem wczoraj spore zainteresowanie ujawnieniem kulis produkcji takiego programu jak Poranek, ale dopiero jutro będzie część druga. Dlaczego, ano dlatego, że przysłuchiwałem się dziś rozmowie gości, oczekujących na swoją kolejkę, a później wspólnie dyskutowaliśmy dużo o roli kobiety i tym, co odróżnia żonę od kochanki i dlaczego oba te stwory nie mogą istnieć w jednym ciele dłużej niż rok… w szczęśliwszych związkach do dwóch lat. Żeby nie wsadzać kija w mrowisko (za głęboko) przypomnę kilka cech, które charakteryzują kochankę:
Po pierwsze, kochanka wraca do domu z nastawieniem przyjemnego spotkania swego partnera, jej uczucia są zdominowane przez różne formy popędu, które realizuje od samego wejścia. Nim ściągnie kurtkę, partner otrzymuje już serię buziaków, (kto wie, może jeden otwarty) a nim ściągnie buty ona już bada, ile mają czasu nim ktoś przyjdzie, zadzwoni itd.
Drugi z rozmówców opowiada o swojej żonie. Dodam od razu, że wygląda na szczęśliwego męża i ojca, co też potwierdza krótkim "U mnie w porządku od ślubu".
Co by nie znaczyły te słowa, zaczyna opowiadać… że jak żona wraca do domu, to opieszale ściąga kurtkę, leniwie rzuca pod wieszakiem buty i zamiast spytać "Tęskniłeś?", pyta czy dzieci już wróciły i dlaczego zjadł całą zupę, którą zrobiła przecież na trzy dni wprzód. Oczywiście on grzecznie odpowiada na ten krzyżowy ogień pytań, bo przecież przerabia to od tylu, tylu lat.
Na te słowa pierwszy, młodszy rozmówca reaguje uwagą: że pewnie, gdyby mieli dzieci, to by urywali się z pracy i przytulali długo i namiętnie. Od razu dodaje, że kochanka nigdy nie wstawia przy nim pralki, stara się sprzątać jak go nie ma w domu. Mailem wysyła listę zakupów, a na początku znajomości pisze tylko: Po co nam jedzenie? To jasne, że proste, życiowe i codzienne sprawy ukrywa przed swym partnerem, bo choć je wykonuje, to buduje swój obraz niekuchty i niemamki.
I powiem, że to był strzał w dychę (by nie dosłowniej: w serce. Starszy zamilkł… spojrzał na swego już rywala i pocierając brodę burknął, że mamka to słowo, jakim określa w duchu od dawna swoją żonę i że nie miał pojęcia, że ktokolwiek może czuć tak jak on… że był pewien, że wkoło wszyscy są szczęśliwi i w ogóle.
Tu muszę przerwać, bo przyszedł mail od Oli Łustaborowicz, która jest konsultantem przy fabularyzacji powieści „Woodward”.
Co przyszło nowego? Otóż jest artykuł, zawierający wzmiankę i zdjęcia syna Bobera, czyli Andrew Pash’a. Jednak policja nie dała rady zniszczyć wszystkich dowodów. Fota trochę przerażająca, ale muszę to konsekwentnie ujawniać i przekazywać, bo sprawa przenosi się już z Anglii do naszej części Europy.



Przypomnę krótko, że po nieudanym samobójstwie Banarego, policja Hammersmith obserwuje jego willę przez calą dobę. Po kilkunastu dniach, w srodku nocy ktos do niej wchodzi. Tym kims jest wlasnie Andrew Pash (na zdjeciu).
wiecej na www.woodward.com.pl

środa, 18 listopada 2009

powikłania

Poranek. Jest Kuźniar. Od samego początku jest miło, przyjacielsko. Czuć, że to zespół. Nie to, żeby przy Kubie Poradzie było słabo, ale jest po prostu inaczej. Szczególnie dla ludzi, którzy wstają przed piątą i próbują odkleić powieki od gałki ocznej… jeśli poranek zaczyna się 5:55 to pierwsza powieka uchyla się koło 7:00. Podkreślam uchyla i to lekko. Wpuszcza tyle światła, by odróżnić kamerę od statywu. Pierwszy serwis o 6:00 jest jak bomba zegarowa. Konkrety i konkrety, wypadki, epidemia pandemii, czy coś w tym rodzaju. Nie to, że prezenterki bełkoczą… właśnie nie, są jedynymi postaciami z tego rannego towarzystwa, które wiedzą gdzie usiąść i do której kamery mówić. Tylko z tym naszym słuchaniem jest różnie. Czemu? Ano temu, że ośrodek słuchu także blokuje w środku nocy bodźce, próbujące zaburzyć nasz sen… no bo co z tego, że ciało chodzi… ręce wykonują wiele lat ćwiczone czynności. Półautomaty z nas i tyle.
Najfajniejsze przebudzenie jest w takim jednym momencie – tuż po serwisie – kiedy Kuźniaro, próbuje nawiązać kontakt z prezenterką, której skończył się prompter (tekst sczytywany z kamery). I nie o to chodzi, że są nieelokwentne, bo są i to bardzo. Szczerze powiem, że są inteligentne, ale do rzeczy! Chodzi mi o to, że Jaro Kuźniar ma w uchu „ucho” czyli głosy. Mogą się do niego odezwać z reżyserki tylko dwie osoby: podwydawca i realizator. Kilka słów rozkminy: Za całość anteny odpowiada wydawca. To taki smutny pan (z jednym wyjątkiem) który siedzi w wielkim studio (nie w reżyserce) i patrzy… układa wcześniej tematy… śledzi wszystkie inne telewizje… słucha radia… patrzy w to co donosi PAP… kontroluje zachodnie stacje… - TAK to robi jeden człowiek. Pod nim (służbowo) jest producent Poranka. Jak jest to wysoka, smukła i mocno kompetentna blondynka, w długich włosach, to wszystko gra (sorry ale od niedawna mężatka). Jak jest ktoś inny, to jest różnie.
Wracam do reżyserki. Obok realizatora, który fizycznie wciska klawisze (decydując która kamera wchodzi na wizję lub wciska inne gały, decydując o łączeniach z reporterami tysiąc kilometrów od stacji itd. Itd.) więc obok tego realizatora, siedzi Podwydawca. To on mówi najwięcej do Kuźniara. A że za sekundę będzie łączenie z sejmem, a że właśnie jest telefon od policji o ofiarach wypadku, a to coś o korku w trafic’u… setki informacji wbijanych jak gwoździe w głowę Jarka. A on co robi? Uwaga: on to wszystko ogarnia. Wie kiedy zacząć mówić… wie kiedy trzasnąć pytaniem… wie co powiedział tamten, bo ten nawiązuje do innego sprzed dwu tygodni…Ojejej!
I tak do 9:15… non stop bieganina. Uważne przyglądanie się, czy pokazujemy gazety, czy zapowiadamy gościa, czy jesteśmy przy plazmie, czy zajawiamy pogodynkę… itd. Itd. Itd. Do 9:15. wtedy jest długa przerwa do 9:29.
UF. I do 11:00 jeszcze tyle się wydarza… ba! To prawie dopiero zaczyna się tort.

dowody mówią jednoznacznie




Kolejny pakiet dowodowy, związany z niedoszłą zbrodnią londyńskiego starca.
Nie ma już żadnej wątpliwości, że szkic postury mężczyzny przedstawia Bobera Banarego.
Powyższy obrazek to nie jest portret pamięciowy tylko szkic, który wykonał Bober tuż przed popełnieniem tego czynu. Wszystko to dzieje się w milionowej dzielnicy Hammersmith, na jednej z większych ulic.
Przypominam: w roku 1985 Bober wynajmuje swą willę rodzinie Woodward’ów. Obserwuje ich przy pomocy kilkunastu kamer. Po jakimś czasie syn państwa: Max, popełnia samobójstwo. Nie udane! Chłopak żyje, pozostając w śpiączce. Policja wykonuje szereg rutynowych czynności. Nie znajduje żadnego śladu, by ktokolwiek chłopcu „pomógł”.
Po roku w tej samej willi, dochodzi ponownie do samobójstwa. Kogo? No właśnie! Starca Bobera Banarego. Tegoż samego starca, który wynajął willę. Banary trafia do szpitala i jest oczywiście w śpiączce. Tym razem policja zaczyna obserwować dom na stałe. Po kilkunastu dniach do willi przychodzi ktoś nieznajomy.

wtorek, 17 listopada 2009

korzenie Bobera Banarego

www.woodward.com.pl

Chorwacki wątek historii Bobera Banarego rozwija się bardzo.
Ja celowo nie omawiam szerzej wiadomości i dokumentów z Londynu, bo wszystko jest w książce. Natomiast wątek chorwacki coraz bardziej mnie pasjonuje. Wczoraj pisałem o pewnym człowieku, który kupił wyspę Brijuni, to Paul Kupelwiser. I to on poznał przypadek Bobera Banarego (na szkicu).
Było tak: na wyspie Brijuni, pod koniec XIX wieku panowała wieczna wilgoć, w związku z wycinką lasów, wzmożonymi opadami. Ludzie pracujący przy tym zaczęli chorować. Jest rok 1893 może już 1900tny. Trójka braci wycina drzewa w południowej części wyspy. I w pewnym momencie, dwójka z nich zapada w dziwny letarg. To śpiączka. Mijają lata. Trzeci brat dogląda i opiekuje się swymi druhami. Mijają kolejne lata. Śpiączka trwa.
Przychodzi rok 1918. właściciel wyspy Paul Kupelwiser odwiedza Londyn, gdzie spotyka ordynatora pewnego szpitala, niejakiego Josef’a Beuer’a. Podczas rozmowy Beuer opowiada o przypadku chłopca, który został podrzucony pod bramę szpitala. Nazwali go jako Johny B.
Objawy są identyczne jak chłopców z wyspy Brijuni. Najpierw byla spiączka... Brak starzenia się… zanik mięśni… zanik aparatu mowy…
Pozornie przypadki dalekie od siebie. Tylko pozornie.
To oczywiście młodość tego człowieka na górze, na szkicu: Bobera Banarego.
Więcej na www.woodward.com.pl

świat podzielony na ujęcia





Ukończono ostatecznie montaż reklamy (filmu reklamowego) dotyczącego przeciwdziałaniu Rakowi Szyjki Macicy. Pani producent Asia Czyżewska z Fresh, zatwierdziła końcową wersję filmu.
Były topowe twarze polskiej sceny, działań prospołecznych i polityki. Polecam stronę tego kalendarza na 2010. Fotografie do kalendarza wykonał Jacek Zaremba.
Ja robiłem zdjęcia filmowe. Postawiłem jazdę i wszystko robiłem na ruchu (w ruchu). Kamera w ruchu jest trudna do opanowania… jak dziki koń. Każdy operator, który kiedykolwiek robił zdjęcia np. z motorówki wie, że to największe wyzwanie. Dlaczego? No dlatego, że przesuwają się, są w ruchu i kamera i obiekt filmowany. Siedząc w motorówce to już kompletna masakra. Prawe oko w lupie, a lewe stara się ustalić, czy motorówka płynie do czy od celu, czyli filmowanej żaglówki. Na jeździe jest trochę prościej, bo operator zna tor ruchu kamery, ale poprzez konary, krzaki i różne „przeszkody” pierwszoplanowe, utrzymanie ostrości w ciasnych planach… UF polecam! Polecam! Dobra szkoła… jak za starych, dobrych czasów.

W naszym Poranku dzisiaj inaczej niż zawsze. Światło się sypało, poziomy kulały… oj zupełnie, jakby to była sobota… bo w Poranku, jak praca zaczyna się od 5tej rano, gdzie ustawiamy kamery, to w sobotę po piątku jest niecodziennie. Wszystkie twarze są jak cienie (z wyjątkiem tych co wyszły spod godzinnego make up’u). Realizator przychodzi kilka minut przed emisją i … zawsze zdąża. Nawet ma czas na zrobienie kawy.
Tylko goście przychodzą zawsze wypoczęci… uśmiechnięci… rześcy i z takim werbalnym zakresem, że ja na ustnej maturze…Uff… ale to przecież wielki świat… dobrze, że mam zoom i mogę przez lupę zmieniać dystans, według mych potrzeb.

Na chwilę wracając do poszukiwanej figurki Bobera, to pani Aga Stasiak pracuje nad tłumaczeniami, a właściwie nad historią Paul’a Kupelwiser’a. Bo to właśnie syn Paul’a Carl, po śmierci ojca objął władzę nad wyspami Brijuni.
Ojciec wyglądał tak jak na zdjęciu, a więcej opisałem na www.woodward.com.pl

poniedziałek, 16 listopada 2009

jednak marmurowa replika


Dopiero przyszły tłumaczenia podpisów do fotografii z drugiej, londyńskiej przesyłki.
Chryste…. Jakież miałem przeczucie sądząc, że wątek chorwacki jest mocniejszy niż przypuszczałem. Każdy kto dotrze do tej postaci, będzie zadawał sobie pytanie, kim był Bober Banary, skoro zdecydował się na własne samobójstwo. Kontrolowane samobójstwo. Kontrolowane przez lekarstwa, które sobie podał… przez czas który odmierzył do przyjazdu karetki… przez telefon, który w wyznaczonym czasie zadzwonił. Poszukiwanie figurki Bobera Banary’ego to już prawie obsesja. Wiem, że istniała, bo policja ma jej zdjęcia w aktach sprawy nr 4768/85. (umieściłem je w pierwszym wpisie)
I choć procedury drwali regulowały jasno, że postać musi być wyciosana z drewna, ktoś zdecydował się na replikę z marmuru. To właśnie tej figurki poszukuje coraz więcej osób. Jeśli wiesz cokolwiek… widziałeś na aukcji lub znalazłeś ślad w Internecie: napisz do mnie.

Informuję, że figurka jest wolna od jakichkolwiek obciążeń Holdorium i informacje podawane przez Sagaseńczyków mijają się z prawdą.
Kilka dni bez Internetu… zdjęcia w Austrii na Hintertuxie. Masa lodowca to czysta magia. Już piąty raz filmowałem białe połacie. To prawdziwe wyzwanie dla operatora obrazu, by czytelnie przedstawić świat wiecznej bieli i tylko bieli. W śnieżycy, gdzie zbudowanie drugiego planu graniczy z cudem… gdyż sypiący śnieg skraca trójprzestrzeń widzianą ludzkim okiem, a co dopiero wpuszczaną przez obiektyw do kamery i na taśmę.
Jednak w tych warunkach, sypiącego śniegu i iście księżycowych kolorów (bo gdy w śnieżycy resztkę słońca przysłoni chmura… niebieska dominanta rośnie i rośnie) – temperatura barwowa osiąga niesamowite wyniki… (nie powiem jakie, sprawdźcie sami, zbalansujcie kamerę do bieli w takich warunkach… dla niewtajemniczonych wyjaśniam, najprościej jak potrafię: aparat fotograficzny i kamera potrzebuje określenia jakości tego światła… jakość tego światła mierzymy właśnie od balansu bieli, to znaczy – pokazujemy kamerze, że w tym świetle biel (czyt. Biała kartka) wygląda tak i tak. Cyfrowa kamera policzy, jak wygląda biel w takim świetle… przeliczy spectrum wszystkich kolorów… i jeszcze bardziej prosto… wchodzisz do pokoju bilardowego, w którym świeci „jakaś różowa” świetlówka. Jeśli nie pokażesz kamerze, jak wygląda białe… to wszystko będzie kosmiczno-marsjańskie… niebieskie twarze itp. jednym słowem: aparatom… kamerom, tym wszystkim urządzeniom trzeba podać informację, że biel to tak wygląda w tym świetle.
Każda przestrzeń ma swoje światło… światło wschodzącego słońca wygląda inaczej niż światło tego samego słońca w południe… i zachód też jest bardziej klimatyczny… (czyt. Ciepły) to jest właśnie temperatura barwowa…pewne kolory dominują w tej danej ilości światła…
I do tego narciarze… małe, czarne punkty na białej płachcie… (w szerokich planach)… naprawdę trzeba mocno się napocić, by znaleźć takie ustawienie kamery, które tę płaskość zniweluje.
No i wróciłem po tym wszystkim. Kilka informacji o postępach w poszukiwaniu figurki John’a Bannar, ukrywającego się pod pseudonimem Bober Banary. Nie jest łatwo. Nikt nie wie, gdzie ta figurka może się obecnie znajdować. Wiem już, że ktoś z Polski szuka jej także. Niejaki Andrzej Dredowski z Płocka. Dziwna sprawa, ale takie informacje uzyskałem od pani Agnieszki Stasiak, która jest tłumaczką języka chorwackiego i fascynuje ją Chorwacja i wszystko co jest z nią związane. Ten Dredowski trafił na ślad historii, dzięki zapiskom pozostawionym w Chorwacji.
To właśnie pani Stasiak, potwierdziła dla mnie informacje od Thomas’a Snake’a, że Banary był na wyspie Brijuni w 1929 roku. To zapewne przypadek, że rok później, jej zarządca Carl Kupelwiser popełnia samobójstwo.

czwartek, 5 listopada 2009

zdjęcia w areszcie i zatrzymanie Andrew Pash'a

Od rana pośpiech. Już myślałem, że zdjęcia w więzieniach i aresztach mamy za sobą, ale mocno się pomyliłem. Dostaliśmy zgodę, by nagrać trzy ważne sceny wewnątrz prawdziwego aresztu i pod celą. Nasz aktor wszedł mniej pewnym krokiem niż na teren Białołęki. Ten areszt na Grochowie, mimo, że wygląda jak mieszkalne bloki, bo jest w większości parterowy, to jednak jak się już wejdzie na ten korytarz... i po prawej sterta drzwi do cel i po lewej to samo. Nie było miło. Jedna cela była zwolniona dla nas. Więźniów wyprowadzono poza ten oddział. Kiedy wszedłem z kamerą pod celę to czułem ciepło gotowanej zupy. Na ścianie wisiała duża grzałka. Cztery łóżka, metalowe, takie jak na filmach. Więzienna, pasiasta piżama na sznurku pod sufitem. W oknach nie kraty, tylko gęsta metalowa siatka. Świetlówki, telewizor. Kibelek i lekka kotara oddzielająca teren mieszkalny. Cztery osoby, może na dziewięciu metrach kwadratowych. Uf.
Strażnik zagrał samego siebie, czyli wprowadził i dostarczył do celi naszego aktora. Klucze, zamykanie kraty. Sprawdzanie domknięcia. Kilkanaście kroków. Aktor pierwszy, strażnik drugi. Stop pod celą. Otwieranie. Znów klucz. Drzwi się zamknęły. Skończyłem ujęcie. Grałem z ręki, ale to nie był subiekt. Taka narracja kamery jest bardzo niebezpieczna, bo ciężko montuje się ze statycznymi planami. Zresztą później i tak dograłem szeroki, cały korytarz, widoczne cele po obu stronach korytarza.
Swoją drogą myślę, jak zatrzymywali Andrew Pash’a. W sumie teraz żałuję, że tak późno otrzymałem te materiały z Londynu, mogłem zamieścić je w książce, ale nie jako fotografie, tylko ich opis. Jednak mimo wszystko zaczyna mi się podobać podział tej historii, którego dokonał doktor Snake.
Wracając, to ten Pash został zatrzymany przez trzech policjantów, skuty kajdankami i odwieziony na przesłuchanie. Ciekawe, czy tam areszty wyglądają tak jak u nas.

wtorek, 3 listopada 2009

szkic i postać Banary'ego

Dzisiaj filmowałem sceny retrospektywne w areszcie na Białołęce. To był ostatni dzień zdjęciowy do odcinka „Kobiety na zakręcie”, której bohaterką jest towarzyszka życia, jednego z morderców mafiosów, przedstawionych przez Krausego w filmie „Dług”.
Stojąc przy kamerze, ustawiając plan w otoczeniu kolczastych drutów i kilku pawilonów pełnych zamkniętych ludzi, naprawdę ma się przedziwne odczucia. Najpierw czułem współczucie, później strach, później taką niesamowitą samotność. Naprawdę wiele mieszanych uczuć.
Nasi aktorzy nie dali odczuć, że cokolwiek przeszkadza im pracować, i to w takich niecodziennych warunkach. Sala widzeń, ta naturalna, w której spotykają się ludzie, skazani na 25 lat, tak jak nasz bohater. UF. I te wszechobecne kraty.


Wracając do sprawy londyńskiej, to trzeci dzień siedzę nad zdjęciami z Hammersmith. Rozesłałem informację o tym, że poszukuję tej figurki, która jest na fotografii z poprzedniego wpisu. Gdyby ktokowliek trafił na jej ślad, proszony jest o pilne info do mnie. Oryginalna figurka wykonana została w drewnie, a na zdjęciu jest replika z marmuru.