czwartek, 19 listopada 2009

dwa stwory w jednym ciele

Wiem, że wzbudziłem wczoraj spore zainteresowanie ujawnieniem kulis produkcji takiego programu jak Poranek, ale dopiero jutro będzie część druga. Dlaczego, ano dlatego, że przysłuchiwałem się dziś rozmowie gości, oczekujących na swoją kolejkę, a później wspólnie dyskutowaliśmy dużo o roli kobiety i tym, co odróżnia żonę od kochanki i dlaczego oba te stwory nie mogą istnieć w jednym ciele dłużej niż rok… w szczęśliwszych związkach do dwóch lat. Żeby nie wsadzać kija w mrowisko (za głęboko) przypomnę kilka cech, które charakteryzują kochankę:
Po pierwsze, kochanka wraca do domu z nastawieniem przyjemnego spotkania swego partnera, jej uczucia są zdominowane przez różne formy popędu, które realizuje od samego wejścia. Nim ściągnie kurtkę, partner otrzymuje już serię buziaków, (kto wie, może jeden otwarty) a nim ściągnie buty ona już bada, ile mają czasu nim ktoś przyjdzie, zadzwoni itd.
Drugi z rozmówców opowiada o swojej żonie. Dodam od razu, że wygląda na szczęśliwego męża i ojca, co też potwierdza krótkim "U mnie w porządku od ślubu".
Co by nie znaczyły te słowa, zaczyna opowiadać… że jak żona wraca do domu, to opieszale ściąga kurtkę, leniwie rzuca pod wieszakiem buty i zamiast spytać "Tęskniłeś?", pyta czy dzieci już wróciły i dlaczego zjadł całą zupę, którą zrobiła przecież na trzy dni wprzód. Oczywiście on grzecznie odpowiada na ten krzyżowy ogień pytań, bo przecież przerabia to od tylu, tylu lat.
Na te słowa pierwszy, młodszy rozmówca reaguje uwagą: że pewnie, gdyby mieli dzieci, to by urywali się z pracy i przytulali długo i namiętnie. Od razu dodaje, że kochanka nigdy nie wstawia przy nim pralki, stara się sprzątać jak go nie ma w domu. Mailem wysyła listę zakupów, a na początku znajomości pisze tylko: Po co nam jedzenie? To jasne, że proste, życiowe i codzienne sprawy ukrywa przed swym partnerem, bo choć je wykonuje, to buduje swój obraz niekuchty i niemamki.
I powiem, że to był strzał w dychę (by nie dosłowniej: w serce. Starszy zamilkł… spojrzał na swego już rywala i pocierając brodę burknął, że mamka to słowo, jakim określa w duchu od dawna swoją żonę i że nie miał pojęcia, że ktokolwiek może czuć tak jak on… że był pewien, że wkoło wszyscy są szczęśliwi i w ogóle.
Tu muszę przerwać, bo przyszedł mail od Oli Łustaborowicz, która jest konsultantem przy fabularyzacji powieści „Woodward”.
Co przyszło nowego? Otóż jest artykuł, zawierający wzmiankę i zdjęcia syna Bobera, czyli Andrew Pash’a. Jednak policja nie dała rady zniszczyć wszystkich dowodów. Fota trochę przerażająca, ale muszę to konsekwentnie ujawniać i przekazywać, bo sprawa przenosi się już z Anglii do naszej części Europy.



Przypomnę krótko, że po nieudanym samobójstwie Banarego, policja Hammersmith obserwuje jego willę przez calą dobę. Po kilkunastu dniach, w srodku nocy ktos do niej wchodzi. Tym kims jest wlasnie Andrew Pash (na zdjeciu).
wiecej na www.woodward.com.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz