sobota, 28 listopada 2009

mewa to nie ptak tylko typ mężczyzny

Obiecałem i dotrzymuję słowa…
Dwa miesiące temu byłem na zdjęciach w Chorwacji. Był ze mną szef kanału i tłumaczka, Aga Stasiak. Miła, kompetentna babka, kochająca Chorwację nad życie. Naszym celem było objechanie kilku wysp, przygotowując trasę kamery na przyszły rok. Dokumentacja dzieliła się tak: przyjazd na wyspę, rozmowa z lokalnym przewodnikiem i moje zdjęcia w wybranych miejscach.
I pewnego dnia dotarliśmy do miejsca Punat na wyspie KRK. To był jeden z tych gorących dni, że gdyby nie Klima w wozie, to byśmy nie odlepili się od siedzenia. Po przyjeździe do Punat, zaczęliśmy tradycyjnie od obiadu. Przyjechała pani Przewodnk, starsza mocno, ale dystyngowana i tak bardzo muzealna (akcentowała każde słowo, stopniowała napięcie i ważność informacji)
Nasza tłumaczka Aga, w biegłym i melodyjnym chorwackim porusza się jak ja w polskiej mowie, i Panie sobie rozmawiały, od czasu do czasu wtrącając po angielsku jakiś wątek, który mocno mnie ożywiał… prostowałem się natychmiast, resztka bułki maczanej w oliwie wypadały mi na bielutki obrus… i włączałem się w peany na cześć pięknych wysp tego kraju. Jednak po dwudziestu minutach zrobiło się nudno. Kuba siedział zamyślony, podnosząc coraz częściej spory kieliszek, który napełniał jeszcze częściej… (sam nie wiem kiedy)
Ja piłem wodę, z gazem, później drugą i piątą… i nagle merytoryczne (jak się domyślałem) rozmowy pań przerodziły się w chichot. Później w śmiech… faktycznie niedaleko nas usiadł starszy, dobrze ubrany pan, ale nie miał niczego śmiesznego na sobie. I wtedy pierwszy raz usłyszałem słowo „Mewa”. Nie świadomy niczego popijałem nadal wodziuchnę, coraz mniej zagadując, przysypiającego kompana. Nawet próbowałem przywrócić jakiś wczorajszy temat, ale szerokość szpary powiekowej nakazywały moje milczenie, bo rozmawianie z posągiem nie jest miłe. I coś tam bąknąłem, ale śmiech pań był już wielkości nagłośnieniu Metaliki. Ale, ale Aga zrozumiała mój grobowy wzrok i wielką chęć włączenia się do rozmowy. Zatem panie płynnie przeszły na angielski i rozpoczęło się tłumaczenie. Uwaga: Mewa to typ mężczyzny, który wyszukuje wśród starszych kobiet, szczególnie takich nie za łądnych, ale za to Midasowo Majętnych. Omamia je, obiecuje małżeństwo… i tyle. Jak ja to usłyszałem, to od razu łokciem zarządziłem pobudkę mego kompana, powtórzyłem mu to co usłyszałem i zamarzyłem:
Ja tu przyjeżdżam sam. Znajduję sobie babeczkę, oddaję się dzikiemu seksowi i jestem ustawiony do końca swych dni. Mój kompan jednak mnie schłodził, bo od razu przepowiedział, że po dzikiej orgii to muszę mieć respirator pod łóżkiem, nauczyć się udzielać pierwszej pomocy itd. Itd.
I od tego momentu zaczęliśmy sobie dopowiadać, jak by to było, gdybym ustalił jakiś arkusz testowy dla takich kandydatek. Czyli na początek wydolność sercowo-wydechowa, czyli ilość stosunków w ciągu miesiąca, dalej ilość zer na koncie (przed przecinkiem) i ewentualny czasokres do zgonu. To trzy warianty, które musi mieć w sobie babka łowiona przez Mewę. I tak żeśmy się sobie gadali, i nie zauważyłem, że mój kompan płacze. Leją mu się łzy ze śmiechu. Okazuje się, że zaczął sobie to wszystko wyobrażać. Panie zesztywniały, ich kamienne miny przeradzały się w wielki znak zapytania. Ja także zacząłem się panicznie śmiać, a mój druh siny na twarzy, przechodził w powolny bezdech. Nie mógł złapać powietrza. On rżał… zaklinowany w potrzasku mych dowcipnych sugestii o wyższości współżycia z ryczącą pięćdziątką nad szybkim numerkim z jeszcze starszą panią.
Jednak po drugiej stronie stołu, szykował się międzynarodowy skandal. Aga nie widząc wyjścia z tego pata, bo żaden z nas nie był w stanie złożyć prostego zdania,
Zaczęła wszystko to tłumaczyć na chorwacki, bo my już także daliśmy spokój z angielskim i jechaliśmy po polsku. I co zrobiła Aga, zaczęła to wszystko jej tłumaczyć. Pani z Chorwacji zbladła, ale widząc przed sobą dwóch kretynów, ocierającymi łzy śmiechu, rozluźniła się i powoli zaczęła wsłuchiwać się w to wszystko. I tak wszyscy zaczęliśmy się śmiać, że kelner nas zaczął uspokajać… a ja drążyłem temat Mewy… deklarując chęć bycia Mewą… w następnym życiu, bo teraz to prędzej jestem dzięciołem, niż błękitnym mewiskiem.

Teraz żony, kochanki i kanapki. Poziom trzeci: „Niezrobienie bułki w ogóle…”
a już myślałem, że temat kanapek do pracy to temat zastępczy… a tu wrzawa. Kobiety mocno są zainteresowane, po czym i jak mężczyźni widzą i oceniają kobiety. Myślałyście babeczki, że facet jest ślepy i nic nie widzi? Nic bardziej mylnego. Do rzeczy: wczoraj Martyna pytała mnie, czy kobieta która nie robi mężowi w ogóle kanapek do pracy, to jest żona młodsza czy żona starsza. Poprosiłem Was miłe panie o pomoc i na maila dostałem kilka podpowiedzi. Jedna była mocno niecenzuralna, i mimo że było tam napisane po polsku, to mało zrozumiałem. Dlaczego? Ano dlatego, że moja czytelniczka wyzwała mnie od seksistowskich czarnych murzynów, gdyż jestem na usługach jakiś lumpiar, a nie prawdziwych kobiet, bo UWAGA Prawdziwe Kobiety Nie Robią Kanapek.
(cisza… pauza… odstęp i spacja i spacja… ciiiii…..)
I czy teraz (po głębokim wdechu) ja mam się do tego ustosunkować? Hm, mam z tym problem, gdyż po pierwsze czarnym murzynem nie jestem (słowo) seks lubię, stosunek do kobiet mam wyraźny i czytelny, nie poruszam się poza granice, określane jako „seksistowskie” (cokolwiek w tym kontekście by to nie oznaczało).
Natomiast wyjaśniam, że nie jestem zniewolony przez słabe kobiety, przez smutne żony, które robią bułki swym mężom. Śmiem nawet twierdzić, że kobiety które nie robią w ogóle kanapek są bardzo daleko od swych mężów. Bardzo. Może są myślami przy kimś innym? Mylę się?

I słowo jeszcze o poszukiwanej przeze mnie figurce. Nie wiem dokładnie, skąd wzięła się figurka, ale wiem dlaczego jej poszukuję. Otóż ja sprawdzam procedury Bobera.
Sprawdziłem te procedury, które wykonywał Bober i stąd szkicował postacie dzieci, a później szkicował własną. Starałem się opisać to w książce, ale miałem za mało przetłumaczonych dokumentów. Wiem z maili do mnie: (roczniak_jacek@poczta.onet.pl) że nadal za mało wyjaśniam kulisy tej sprawy starca Bobera i jego syna. Poprawię się. dla niecierpliwych: www.woodward.com.pl

1 komentarz:

  1. Mewa, czy też może właściwiej byłoby MEW, to z pewnością swoista sztuka. Sztuka balansująca na granicy kategorii wolnego czasu, wykonywanego zawodu i sposobu życia. Zjawisko wśród rdzennych mieszkańców coraz mniej rozpowszechnione, więc w imię otwartych granic i postępującej globalizacji znajdzie się i na tym polu miejsce dla chętnych z północnych krain…

    Jedna mała uwaga: sztuka bycia Mewem w jakimś stopniu opiera się na tym, że robi się to na co ma ochotę Mewa, a nie jego ‘wybranka’. Toteż, jeśli owa „wybranka” leciwa to tak manipulujemy w kierunku miłości platonicznej. Chodzi głównie o siłę sugestii i moc przekonywania. Bycie Mewą to sztuka zdobywcy.
    Chociaż nadmienić tu należy, że prawdziwy Mewa łączy przyjemnie z pożytecznym. Tyle możliwości, taka podaż, że można znaleźć to co odpowiada pod każdym względem (zasobności, wieku, estetyki itp.)….No, i Mewa raczej nie wiąże się do końca życia, czy to jej, czy też swojego.
    Chociaż i od tej zasady jest wyjątek, szczególnie przybierający na sile od czasów kiedy to Polski zaczęły bardziej powszechnie latem zaglądać w tamte strony… Tzw. usidlanie Mew przez Polki…czy to też rodzaj sztuki…



    Jedno nie ulega wątpliwości: Mewa nie zabiera kanapek do pracy…

    OdpowiedzUsuń