czwartek, 5 sierpnia 2010

wiem, skąd się wziął pomysł na szkicowanie.. wiem



Najpierw zaczęlo się o szkicu twarzy. Później byly już cale obrazy:

"Ferro Voo Geo" rozdział 4, fragment

Do wieczora Lisa siedziała z Bobem na tyłach szpitala. Opowiadała mu o całym zdarzeniu, jak wszyscy się bali i pochowali się po kątach. Kiedy niosła mu kolację, ordynator kiwnął na nią i powiedział ze swym uśmiechem:
- Bądźcie gotowi za dwie godziny Liso.
Kiwnęła na zgodę i wróciła do swego pacjenta.
Przyprowadziła go jak kazał ordynator. Weszli do środka gabinetu. Na oknie paliła się jedna lampa, i na dwóch ścianach po dwie. Było widno. Gestem ręki wskazał chłopcu kantorek, a kiedy wszedł, zamknął za nim drzwi.
- Nim zaczniemy muszę pani coś powiedzieć – ordynator trzymał w ręku list – Dostałem odpowiedź w sprawie nazwisk.
Masterson usiadła na tapczanie do badania. Obok stanęła Lisa. Wpatrywały się w twarz Beuer’a, który czytał z kartki:
- W odpowiedzi na pana zapytanie, informuję, że sprawdziłem obydwa nazwiska wymienione przez pana w liście. Nazwisko Stone w ogóle nie występuje i nie posiadam żadnych danych. Podkreślam, że korzystam tylko ze zbiorów i spisu regimentów stacjonujących w Anglii.
Natomiast nazwisko drugie, Wesley występuje i jest powszechnie znane. Było powszechnie znane już na początku dziewiętnastego wieku. Wesley to znany dowódca, wsławiony jako półkownik w walkach na indyjskich koloniach. Powrócił jako generał do Anglii w chwale. Walczył z Napoleonem, ostatecznie pokonując go w 1815 roku.
Miejsce, które pan wymienia nie jest mi znane i nie znalazłem takowego w spisach dotyczących terenów holenderskich, tak jak pan to sugerował.
- …. Z poważaniem i tak dalej – dokończył Beuer – Wiecie co to oznacza?
Lisa przecząco pokiwała głową.
- Oznacza to tyle, że miejsce które opisywał Nowy podczas pierwszej hipnozy jest trudne do zlokalizowania – Cecylia podniosła się i stanęła plecami do okna.
- A co z tym Wesley’em? – spytał Beuer, zerkając co jakiś czas w stronę kantorka – Żył w czasach, o których mówi Bob.
- To żaden dowód – powiedziała spokojnie – Skoro ktoś taki był, to nie można o nim usłyszeć, czy przeczytać? – i zerkając z pobłażaniem na Beuer’a dodała - Dajmy spokój. Nic tu nie mamy… - i jakby przypominając sobie o Lisie dodała – Nic tu nie wskazuje.
- Nie dziwi cię, że kilkunasto letni chłopak pamięta kogoś z tamtych czasów? – ordynator najpierw popatrz w stronę okna, a później skończył swe spojrzenie na dziewczynie.
- Josef… panie Beuer – Masterson była bezlitosna – Dajmy spokój. Zbadajmy pacjenta. Po dwóch miesiącach zaczął chodzić…
- A nawet jakieś cyrkowe figury wyprawiać – wtrącił.
- Zbadajmy go, bo jak przyjmowałam, dawałam mu dobę życia. A teraz – uśmiechnęła się – Jest czynny za dnia.
Lisa spojrzała na nią szybko, ale siostra nie odrywała wzroku od ordynatora.
- Chcę byś pomogła mi podczas tego zabiegu – powiedział patrząc na Lisę. Dziewczyna od razu spojrzała na siostrę Cecylię.
- Nie sądzę by to był… - nie dokończyła, bo Beuer przerwał jej, gromiąc wzrokiem.
- Nie czas. Teraz nie czas – huknął pięścią w szybę. Lisa poderwała się i wyłupiastymi oczami patrzyła na odmienionego lekarza.
Masterson wyprostowała się. wciągała długo nosem powietrze, po czym podeszła do drzwi kantorka. Położyła rękę na klamce i odwróciła się do ordynatora.
- Tak. Wpuść go.
Wszedł lekko kuśtykając. Przygarbiony i z niechęcią na twarzy. Nie patrzył na nikogo tylko wodził oczami po posadzce. Usiadł na kozetce i przechylił się do pozycji leżącej. Śledził sufit i wiszący nad nim wiatrak, z trzema wielkimi łopatami.
Beuer, zaskoczony tym co widzi, pytająco łupał to na Lisę to na siostrę Cecylię. Stanął przy jego głowie i próbował spojrzeć mu w oczy.
- Może powinniśmy zaczekać – odwrócił się do Masterson i lekko kręcił głową – Mam wrażenie, że coś jest nie tak z nim.
- Czekać możemy, tylko na co? Jeśli mamy przywrócić mu mowę, tu w jaźni, to musimy dotrzeć do sedna – odwróciła się i przygotowywała papiery i ołówki. Podeszła do Lisy i podała jej jedną – Rysuj jego twarz jak zobaczysz coś niezwykłego. Po prostu… kiedyś rysowałaś… dasz radę?
Dziewczyna dygnęła na potwierdzenie i oddaliła się w kąt.
- Jutro powinien być u nas nasz mistrz. Może powinniśmy zaczekać? – Beuer pytał sam siebie, przyglądając się notatkom z poprzedniej sesji – No dobrze – powiedział w końcu – Zaczynajmy. W końcu o czym będziemy prawić? Za mało mamy tych informacji.
Usiadła za jego głową na niskim stołku i modulując głos zaczął:
- Czy słyszysz mnie dobrze chłopcze?
Bob mrugnął oczami i podniósł prawą dłoń.
- Jest uchylone okno, przez które słyszysz szum drzew. Lekki wiatr niesie drobne liście. Słyszysz mój głos i twoje powieki zaczynają być ciężkie. Coraz bardziej ci doskwierają i w końcu zamykasz oczy.
Bob posłusznie wykonywał polecenia. Po minucie jego dłonie, rozluźnione całkowicie legły na tapczanie. Ordynator poruszał rękami nad jego oczami, jakby chciał sprawdzić czy nie widzi.
- Słyszysz mnie chłopcze? – odezwał się nagle niskim głosem.
- Słyszę – spokojnie odparł Bob.
- Czy pamiętasz wczorajsze spotkanie z czarnym koniem? – Beuer jeszcze obniżył głos.
Chłopak drgnął i uniósł rękę, zaciskając ją w pięść. Lisa podniosła głowę i niespokojnie patrzyła na Beuera.
- Czy pamiętasz wczorajszy dzień? – ponowił ordynator, bacznie obserwując chłopaka, który zaczął zaciskać drugą pięść.
- Pamiętam – odparł.
- Gdzie nauczyłeś się tak jeździć konno – lekarz rozluźnił się.
- Nie jeżdżę konno. Nigdy nie siedziałem na koniu – chłopak mówił niespokojnie. Ostatni wyrazy urwał.
- To co pamiętasz ze wczoraj to właśnie koń. Uratowałeś sporo ludzi.
- Nie uratowałem jej. Nie dałem rady – Bobem wstrząsnęło.
- Przecież jeździsz na rumaku bardzo dobrze… dałeś sobie radę. Musiałeś gdzieś się nauczyć. Czy to było w domu. Nauczył cię ojciec. Przypomnij sobie. Nalegam – zaostrzył głos.
- To nie rumaki tylko Voobany. Parszywe Voobany. Nigdy ich nie dosiądziesz póki nie przytwierdzisz swego kręgosłupa do ich tarczy grzbietowej. Wtedy łączą się. możesz tylko zmienić jego kierunek. Do walki się nie nadają, bo są parszywe. Gnane ogniem.
Lisie wypadły kartki uderzając w stojącą na podłodze lampę. Masterson nie zwróciła jej uwagi, bo zapisywała pośpiesznie kolejne strony.
Bob wyprostował ręce, nogi i odchylając głowę do tyłu otworzył na szeroko usta. Beuer wstał i cofnął się krok do drzwi.
- Gdzie teraz jesteś? – spytał znów modulując głos.
Chłopak milczał. Przykryte powiekami oczy drgały w zawrotnym tempie. Lekarz ponowił pytanie, ale nie otrzymując odpowiedzi przeszedł do stóp chłopca. Dając znaki Masterson, wskazywał wyprostowanym palcem na jego mięśnie, wyprężone stopy i sztywne ramię i przedramię. Potem spojrzał na Lisę i w geście nakazał rysowanie twarzy. Dziewczyna wstała przestraszona i kucając przy wejściowych drzwiach, wpatrując się w Boba szkicowała, szybkimi ruchami prowadząc ołówek.
- Gdzie teraz jesteś – ponowił ordynator, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Zapisał coś na swej kartce i spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Zapisał godzinę i obniżając głos spytał:
- Czy te Voobany to odmiana koni?
Bobem wstrząsnął wewnętrzny nerw. Skoczył na kozetce podnosząc się cały. I Lisa i Masterson podskoczyły przestraszone. Beuer uspokoił je ręką i nie odrywał wzroku od chłopca.
- Czy te Voobany to konie?
- Voobany to koń z głową psa – Bob nagle rozluźnił się i jego ciało wolno opadło na tapczan.
- Opisz je.
- Są wyższe niż konie pociągowe. Mają zamiast kopyt, wielkie psie łapy. Z tyłu zamiast włosia, mają sztywny jak gumowy pręt: ogon.
- A głowa. Koński łeb.
- To nie koński łeb tylko psia głowa. Wielka wilcza szczęka i obracające się na wszystkie strony uszy.
- Obracające uszy?
- By słyszeć nadjeżdżające Mongory. Mongory Drwali Losu.
Masterson szorowała ołówkiem po kolejnych kartkach. Lisa szkicowała dłonie i resztę ciała Boba. Ordynator stał nieruchomo wyglądając przez okno. Z ciemnej nocy dochodziło tylko światło latarni.
- Gdybym chciał przyjść do ciebie i to zobaczyć. Jak długo bym musiał jechać.
- Chryste – wrzasnęła Lisa i odskoczyła, uderzając plecami w drzwi – On otworzył oczy.
Beuer uciszył ją, energicznym gestem i podszedł do głowy chłopaka. Nie poruszał gałką oczną. Jego przewrócone źrenice stały nieruchomo.
- Spokojnie. Tak się zdarza – dał jej znak by wróciła na miejsce. Odczekał chwilę. Przeczytał kilka zdań, patrząc przez ramię Cecylii.
- Słyszysz mnie?
- Słyszę dobrze – odparł Bob przymykając powieki.
- Gdybym chciał przyjść do ciebie i zobaczyć to co się tam dzieje, gdzie musiałbym dotrzeć.
Bob milczał. Jego oczy znów otworzyły się, powodując u Lisy nerwowość. Masterson wskazała palcem na pięści chłopaka, które znów się zacisnęły.
- Bob. Słyszysz mnie?
- Nie nazywam się Bob – nie domknął powiek, tylko niespokojnym głosem cedził każde słowo.
- Chłopcze. Gdzie mam przyjść?
- Stąd nie widać twierdzy Laufra – odparł chłopak i zaczął drgać. Rzucił się kilka razy i upadł na podłogę.
Zerwali się wszyscy.
Siostra Masterson sięgnęła ze stołu kawałek patyka, który owinięty był bandażem. Wsadziła mu do ust. Beuer nakrył go kocem i tamował niesamowicie mocne kopnięcia, które chłopak wykonywał we wszystkich kierunkach. Kiedy atak wzmógł się, Masterson usiadła kolanami na ramionach chłopca i gestem kazała ordynatorowi odstąpić. Bob trzepał się i rzucał ponad pięć minut. Kiedy się uspokoił, podłożyli mu pod głowę poduszkę, okryli i zostawili tylko jedną świecącą lampę. Wyszli, zamykając drzwi na klucz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz